Informacje o wycofaniu PKO BP z Ukrainy sięgnęły szczytów systemu bankowego w Polsce, a także wywołały spore zamieszanie. O takim scenariuszy mówił nawet sam szef Narodowego Banku Polskiego. Po tych słowach bank zdecydował się na dementi na Twitterze. Co widać w niżej zamieszczonej odpowiedzi na post jednego z dziennikarzy. Banki w czasie wojny działają.
Nie wycofujemy się z Ukrainy. KredoBank, na tyle na ile to możliwe w obecnej sytuacji, prowadzi normalną działalność. Działa ponad połowa oddziałów, pracownicy dbają o zapewnienie dostępu do usług finansowych. NBU od 9 marca włączył Kredobank do listy systemowych banków Ukrainy.
— PKO Bank Polski (@PKOBP) March 11, 2022
Piątkowy wpis PKO BP nie pozostawia złudzeń, a także w krótkich, rzuca światło na to, jak instytucja finansowa działa w warunkach wyniszczającej wojny:
„Nie wycofujemy się z Ukrainy. Kredobank, na tyle na ile to możliwe w obecnej sytuacji, prowadzi normalną działalność. Działa ponad połowa oddziałów, pracownicy dbają o zapewnienie dostępu do usług finansowych. NBU od 9 marca włączył Kredobank do listy systemowych banków Ukrainy”.
Sami uchodźcy, którzy docierają do Polski, relacjonują, że tuż przed wyjazdem bez problemu mogli skorzystać z bankomatu, jak również obsługi w bankowej placówce. Wiązało się to z kolejkami, ale instytucje te zdawały się pracować „niemal normalnie”. Ta normalność częściej spotykana jest w zachodnich obwodach Ukrainy, która nie została objęta działaniami wojennymi. Na wschód od linii Dniepru pojawiają się jednak poważne kłopoty. „Mimo że front nie dotarł do mojego miasta, niczego w moim banku załatwić nie mogę. Nie działa nic” – mówi pani Waleria z Zaporoża, która do Polski dotarła w piątek nad ranem.
To oznacza, że trudno dziś mówić o działalności banków w całej Ukrainie. Tam, gdzie działa infrastruktura teleinformatyczna, nie ma braków w dostępie do energii elektrycznej oraz bezpośredniego zagrożenia nalotami, bankowcy na ile mogą, starają się pracować normalnie.
Jak wynika ze wcześniejszej informacji prasowej banku PKO BP
„W obliczu inwazji Rosji na Ukrainę, PKO Bank Polski udziela wsparcia rodzinom pracowników swojej spółki Kredobank. Bank zapewnia transport, zakwaterowanie, opiekę medyczną, wsparcie psychologów i środki do życia. W Polsce jest już 70 osób” - czytamy.
W pomoc dla obywateli Ukrainy zaangażowała się nie tylko spółka, ale także Fundacja działająca przy banku.
Magazyn Firma rozmawiał z przedsiębiorcami prowadzącymi mikro i małe przedsiębiorstwa. W badaniu fokusowym zgodnie przyznali, że drogie paliwa to poważny problem, który w stopniu poważnym (40%), lub bardzo poważnym (60%) uderza w finanse przedsiębiorstwa. Największy problem mają firmy transportowe. Źle sytuacja kształtuje się w tych przedsiębiorstwach, które opierają się na długoterminowych umowach, zawartych w zupełnie innej rzeczywistości.
„Na 60-kilometrowej trasie sprzedajemy bilety pasażerom za 12 złotych” – mówi jeden z przedsiębiorców prowadzących usługi transportu busami w województwie łódzkim. „Rentowność utrzymywanych przez nas linii spada, musimy radykalnie podnieść ceny. Cena biletu na tej samej trasie musi przekroczyć 15 złotych i nie jest to ostatnie słowo. Na razie obserwujemy, co robi konkurencja” – tłumaczy.
To tylko przykład, ale ceny paliw przekładają się na ceny wszystkiego. Presja na podwyżki jest nie tylko konieczna, ale także… łatwa do akceptacji. „Nasi klienci rozumieją, dlaczego podnosimy ceny naszych artykułów. Przyjmują je zazwyczaj bez marudzenia, czy sprzeciwu” – mówi właściciel cukierni w świętokrzyskim.
CZYTAJ TAKŻE: Ropa i gaz nie popłyną do USA - co to oznacza dla firm?
Wysokie ceny paliw, wymuszają na właścicielach firm wiele decyzji. Część firm już zdecydowała o ograniczeniu wyjazdów swoich handlowców. „Preferujemy spotkania w formie wideokonferencji. W czasie pandemii przetestowaliśmy już taką możliwość. Teraz musimy do tego wrócić” – mówi właściciel niewielkiej firmy sprzedającej elementy wykończenia wnętrz. Jak przyznaje, od końca lutego udało się znacznie ograniczyć liczbę delegacji. „W pierwszym tygodniu marca, liczba przejechanych kilometrów przez naszych handlowców spadła o około 30-40 procent, ale jest przestrzeń, by skala oszczędności była większa” – mówi.
Są też firmy, również średnie i duże, które w związku z aktualną sytuacją ograniczyła profit w postaci wykorzystania służbowego samochodu do celów prywatnych. To dość trudna operacja, która wiąże się ze sprzeciwem części uprzywilejowanej załogi. Firmy jednak muszą zareagować na znaczący wzrost kosztów, jaki rysuje się w obecnej sytuacji gospodarczej.
Firmy inaczej podchodzą do całego obszaru logistyki. W ramach transportu wewnętrznego między oddziałami firm, lub w transporcie do klientów, wyzwaniem dyspozytorów jest ograniczenie transportu "na pusto". Firmy czasem łączą swoje siły, tam, gdzie mogą i organizują wspólny transport.
Zmienia się także sposób wykorzystania wózków widłowych na LPG w halach produkcyjnych tak, aby pokonywały jak najkrótszy dystans. Coraz więcej firm rozważa także zmianę floty na samochody elektryczne i hybrydowe, jednak na razie decyzje w tej sprawie pozostają często w sferze odległej przyszłości.
Perspektywa wzrostu cen paliw wymusiła na części zarządzających flotą wprowadzenie "zasady pełnego zbiornika", nawet po krótkiej trasie. „Częściej tankujemy, bowiem spodziewamy się, że wkrótce ceny paliw będą znacznie wyższe. Do pełna zatankowane mamy nawet te auta, których aktualnie nie używamy” – mówi właściciel przedsiębiorstwa zajmującego się rozwożeniem pieczywa.
Nie mamy dobrych informacji. Drogie paliwa zostaną z nami na dłużej. Niewykluczone, że ceny będą jeszcze rosły. W ocenie analityków w obecnej sytuacji jest duża przestrzeń dla podwyżek. Ropa naftowa będzie jeszcze drożeć, a perspektywy złotego są niestety nadal bardzo niejasne.
O tym, że w obecnej sytuacji makroekonomicznej surowce szaleją, przekonał się każdy. Wystarczy podjechać na stację paliw i zerknąć na pylon z cenami. Portal Bankier.pl dokonał jednak najlepszego możliwego zobrazowania tej sytuacji, podpierając się przykładem… dziesięciogroszówki, która zawiera nieco ponad pół grama niklu. Biorąc pod uwagę obecną wartość rynkową z notowań Londyńskiej Giełdy Metali, nasza najmniejsza „srebrna” moneta warta jest dwa razy więcej, niż wskazuje jej nominał, czyli dziesięć groszy.
To nie pierwszy taki przypadek. Dokładnie 14 marca 2012 roku, czyli równe dziesięć lat temu tygodnik „Polityka” zamieścił artykuł „Jak zarobić na groszu, czyli moneta warta zachodu”. Autor od razu przeszedł do rzeczy: „Lepiej odsprzedać drobne polskie monety w punkcie skupu złomu, niż płacić nimi za towar w sklepie. Na kilogramie jednogroszówek możemy w ten sposób zarobić 9,40 zł”.
Sam jednak przyznał, że takie rozwiązanie nie do końca byłoby zgodnie z prawem, bowiem zdaniem części prawników (a zdania już wtedy były podzielone), na celowe niszczenie znaków pieniężnych znalazłby się paragraf, a nawet dwa.
Problem rozwiązał sam NBP, najpierw planował wycofanie jedno-, dwu- i pięciogroszówek z obiegu. Pomysł nie wypalił. Potem zdecydował się na najprostsze rozwiązanie – zmianę stopu. Dał przy tym uzasadnienie dla prawa Kopernika-Greshama o tym, że „gorszy pieniądz wypiera lepszy”. Przy dzisiejszym szaleństwie na surowcach, zdecydowanie większą materialną wartość mają pięciogroszówki sprzed dekady, ale ich w obiegu jest już bardzo mało. Oczywiście teoretyzujemy – nikogo do złomowania monet nie namawiamy.
CZYTAJ TAKŻE: Rosyjska ropa i gaz nie popłyną do USA. Co to oznacza dla firm?
Na Londyńskiej Giełdzie Metali, nikiel kosztował momentami nawet 100 tysięcy dolarów za tonę. Dodajmy, że na początku marca było to ponad trzy mniej. Powód – oczywiście sytuacja geopolityczna i sankcje, które uderzają w Rosję. Jeden z tamtejszych kombinatów odpowiedzialny jest za co szóstą tonę tego metalu. Gdyby Moskwa zdecydowała się zamknąć szlaban na nikiel, wówczas światowa gospodarka miałaby poważny problem. Zresztą nic nie jest przesądzone, bowiem władze Rosji cały czas grożą zamknięciem drogi eksportu niektórych surowców. Jakich? To nie zostało w chwili tworzenia tego artykułu sprecyzowane.
Hamowałeś lub hamowałaś kiedyś silnikiem? Puszczasz gaz, redukujesz bieg, a obroty zaczynają wkręcać się wyżej, ale tylko chwilowo. Pozostawienie pedału gazu w spokoju sprawia, że przestaje dochodzić powietrze do cylindrów. Energia zostaje dosłownie wyssana. Powstaje siła hamująca. Wkrótce auto staje. Mniej więcej podobnie zachowuje się gospodarka, w takich uwarunkowaniach, w jakich właśnie się znaleźliśmy. Z tym że nikt przecież nie chce jej zatrzymywać...
Rada Polityki Pieniężnej dawno nie miała trudniejszej decyzji. Zdecydowała się na podwyżkę stóp o 0.75 p.p. RPP Zebrała się dzień po tym, kiedy złoty osiągnął najgorszy wynik w historii. Euro przekroczyło bowiem chwilowo 5 złotych. To już poziom, przy którym wszystkie alarmowe lampki w dealing roomach zaczynają świecić intensywną czerwienią. Jeśli do tego doliczymy wciąż rozpędzającą się inflację, którą dodatkowo podkręca cena ropy na światowych rynkach, trudno mówić o gorszym połączeniu. Polska gospodarka znalazła się w rejonach, w których od momentu upadku PRL jeszcze jej nie widzieliśmy – stagflacja wydaje się bardzo prawdopodobna.
CZYTAJ TAKŻE – Co to jest stagflacja?
O stagflacji pisaliśmy już w podlinkowanym przed chwilą artykule. Nie wdając się w szczegóły (opisane są w powyżej wskazanym tekście) to dramatyczna mieszkanka spowolnienia gospodarczego z silną inflacją. Książkowo, takie połączenie zdarza się bardzo rzadko. Niestety, historia gospodarcza świata pokazuje, że państwa w podobnej sytuacja jak obecnie Polska w stagflację wpadały. Wychodziły z niej w różnej kondycji.
W tych warunkach egzamin, jaki czeka polską gospodarkę, bardziej przypomina test zderzeniowy. Barierą jest tutaj nieprzewidywalny rozwój sytuacji. Wojna za wschodnią granicą nie działa dobrze na złotego. Kurs walutowy podbija ceny paliw. Te z kolei mają wpływ na cenę WSZYSTKIEGO. Czy potrzeba nam więcej dowodów na to, że właśnie wpadamy w kłopoty?
Jeśli doliczymy do tego przeszło milion uchodźców już teraz (pewnie będzie ich więcej), trudno przewidzieć jak swoją wytrzymałość zaprezentuje rynek pracy. Można się spodziewać schłodzenia apetytów na podwyżki pensji, mimo że wydają się to nieuniknione. Taki paradoks.
Szybko licząc, podwyżka stóp procentowych oznacza, że standardowy kredyt na 350 tysięcy złotych zaciągnięty na trzydzieści lat, będzie się wiązał z ratą wyższą o około 150 złotych. To znaczenie uszczupli i tak dziurawe budżety domowe. Zaciskanie pasa również gospodarce nie służy. Popyt wewnętrzny będzie na bardzo złym poziomie, a to przełoży się na kondycję firm.
Co tu dużo mówić. Polska gospodarka okazała się bardzo wytrzymała w covidowych czasach. Niestety, to czego nie zniszczyła pandemia, dopełnić może stagflacja. Oczywiście nie oznacza to katastroficznego scenariusza. Masowych upadków firm i wysokiego bezrobocia raczej nie będzie, jednak trzeba się liczyć, że najbliższe kwartały nie będą należały do udanych. Z pewnością małe i mikro firmy czeka właśnie egzamin z wytrzymałości na niekorzystne warunki robienia biznesu.
To, co dzieje się w Ukrainie wymyka się ze wszystkich opracowanych dotąd scenariuszy, także biznesowych. Wielu przedsiębiorców z Kijowa, Charkowa, Zaporoża czy Winnicy z dnia na dzień zawiesiło swój biznes. Część z nich ma jednak szansę na jego kontynuację w Polsce.
Zaproponowana przez rząd ustawa oprócz kwestii związane z zalegalizowaniem pobytu, czy otwarciem rynku pracy, reguluje także sprawy związane z zakładaniem firm przez Ukraińców. Taka możliwość ułatwi współpracę np. w formacie B2B z polskimi firmami. Pozwoli także na legalne świadczenie usług. To rozwiązanie wpisuje się w apele różnych środowisk. Jest niejako uzupełnieniem otwarcia rynku pracy dla Ukraińców. Trudno jednak przewidzieć, jak przełoży się na konkretne liczby.
Na wstępie trzeba jednak podkreślić, że uprawnienie to jest ograniczone czasowo, tak jak ograniczony jest legalny pobyt obywatela Ukrainy na terytorium RP. Rzecz jasna wszystko będzie zależało od rozwoju sytuacji na wojennej scenie oraz kolejnych przepisów, które zostaną jeszcze uchwalone w przyszłości. Tego jednak dziś, przewidzieć nie możemy.
Póki co, projekt zakłada, że jeśli obywatel Ukrainy przekroczył granicę RP po 24 lutego 2022 roku (czyli pierwszym dniu ataku Rosji) i deklaruje zamiar pozostawania w Polsce, uznaje się, że może legalnie przebywać w Polsce w okresie 18 miesięcy. W tym wypadku, czas liczy się właśnie od 24.02.2022. W tym czasie obywatel Ukrainy może założyć i prowadzić swój biznes w Polsce.
CZYTAJ TAKŻE: Uchodźcy na rynku pracy. Rząd przedstawił konkrety
Zgodnie z artykułem 20 projektu ustawy, każdy obywatel Ukrainy, którego pobyt na terenie RP został uznany za legalny „może podejmować i wykonywać działalność gospodarczą na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”.
Projekt ustawy wskazuje jednak, że uprawnienie, o którym napisaliśmy przed chwilą, zależy od jednego, podstawowego warunku. Obywatel Ukrainy, który chce otworzyć działalność w Polsce, powinien zawnioskować o numer PESEL. Nie jest to skomplikowana procedura. Można ją dopełnić dosłownie w każdym urzędzie gminy. Wielu pracowników ukraińskich w Polsce posiada taki numer m.in. do celów podatkowych.
To, co może zniechęcać do prowadzenia biznesu w Polsce przez obywatela Ukrainy to poczucie tymczasowości. Projekt ustawy wyraźnie wskazuje, że w momencie, w którym pobyt przedsiębiorcy w Polsce przestanie być legalny, wówczas taka działalność zostanie wykreślona z rejestru Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej (CEIDG). Wynika to wprost z przepisów innej ustawy z dnia 12 grudnia 2013 r. o cudzoziemcach.
Niemniej dla wielu przedsiębiorców, taka możliwość daje szansę kontynuowania dotychczasowej działalności, utrzymanie płynności oraz utrzymanie siebie i rodziny w Polsce.
Pewnie nie raz zastanawialiście się, co oprócz danych auta dopisać do ogłoszenia, by samochód szybko znalazł zainteresowanie. Zwykle wydaje nam się, że zapewnienie o bezwypadkowości, nienagannym lakierze oraz wymienionym rozrządzie wystarczy. Może i tak. Tom Hanks, a może bardziej jego współpracownicy zrobili jednak copywriterskie i marketingowe mistrzostwo świata. Sami kupilibyśmy tego malucha… tyle że kosztuje on teraz… 55,555 USD (wg stanu na piątkowe popołudnie, 4.03.2022).
Na razie absolutnie nic. Autko wyprodukowane w 1974 roku w Bielsku-Białej i wyremontowane gruntownie w 2017 tamże, przeżywa luksusową emeryturę. Stoi nadal na polskich blachach gdzieś w garażu w Santa Monica w Kaliforni. Rok temu przeszedł drobne, aczkolwiek konieczne naprawy serwisowe. Autorzy ogłoszenia dokładnie je opisują. Żyć nie umierać, lub jeździć nie rdzewieć. Jedyny w swoim rodzaju biały maluszek w wersji 600 z wykończeniem wnętrza w zielonej skórze wygląda zjawiskowo.
Miało być o samym ogłoszeniu, ale króciutko przypomnimy historię malucha o numerach rejestracyjnych SB 0126T. Auto przyleciało do Toma Hanksa w luku bagażowym… Dreamlinera, czyli Boeinga 787 Polskich Linii Lotniczych LOT. Sama akcja była totalnie spontaniczna. Aktor podczas pobytu na Węgrzech zrobił sobie selfie z małym fiatem, które stało się viralem w polskim internecie. Grupa fanów z Polski przy udziale firm BB OldTimer Garage i Carlex Design postanowiło kupić fiata, odrestaurować i wysłać go aktorowi na 61 urodziny. Przy okazji robiąc akcję charytatywną na rzecz bielskiego szpitala. Auto w wersji „FIAT 126p Bielsko-Biała by Tom Hanks” wygląda fantastycznie. No dobrze. To teraz o samym ogłoszeniu.
Przechodzimy do sedna. Tom Hanks sprzedaje fiacika, bo chce w ten sposób wesprzeć fundację, która pomaga weteranom. Szlachetny gest. Aby auto „wykręciło” jak najlepszą wartość, sztab specjalistów od marketingu i copywritingu przygotował wyjątkowy opis, który wraz z filmem znalazł się na tej stronie internetowej. Całe ogłoszenie ma 4,3 tysiąca znaków. Próżno szukać w polskim internecie takiego. Dlaczego?
Ogłoszenie zostało napisane zgodnie z zasadami nowoczesnego storytellingu. Czyta się je z zaciekawieniem, poznając dokładnie historię samochodu, inicjatywy fanów z Polski oraz pracę firm, które odrestaurowały Polskiego Fiata 126p.
Oprócz praktycznych informacji takich jak „Stalowe felgi w kolorze złamanej bieli 12” są montowane z oponami Dębica Passio 135/80” oraz „koło zapasowe przechowywane jest w przednim bagażniku” (hmm – fiacik nie ma tylnego przecież) znalazły się bardziej spektakularne opisy.
„Biała dwuramienna kierownica ma srebrną linię środkową i otacza prędkościomierz 80 mil na godzinę z wbudowanym wskaźnikiem poziomu paliwa”.
Wow. Wpadlibyście na to, by opisując małego fiata pisać o dwuramiennej kierownicy?Zwrócilibyście uwagę na fakt, ile auto ma na liczniku? Wreszcie – odnotowalibyście wskaźnik poziomu paliwa??? Nie chodzi o samo wypunktowanie, ale fakt, że całość ogłoszenia tworzy przyjemną do czytania historię.
„Montowany z tyłu silnik rzędowy o pojemności 594 cm3 miał fabrycznie moc 23 KM i moment obrotowy 29 Nm, w czasach, kiedy był nowy. Serwis wykonano w listopadzie 2021 r. Prace obejmowały czyszczenie i regulację gaźnika, czyszczenie zbiornika paliwa i przewodów, wymianę oleju oraz wymianę filtra paliwa, akumulatora i przewodu masowego”.
Ekipa Hanksa nie napisała ogłoszenia – punktując poszczególne walory. A tak robi to większość polskich sprzedawców. Nie bawi się też w słowotwórstwo jak słynny polski „bezwypadek”. I co ciekawe przyznaje w tekście, że choć „na pięciocyfrowym liczniku kilometrów wskazanie pokazuje prawie 300 mil” – prawdziwy przebieg auta jest NIEZNANY! Gdyby było inaczej, zaraz ktoś odpisałby w komentarzu, że pewnie kręcony.
Warto przeczytać całe ogłoszenie i zobaczyć film, który jest jego integralną częścią. Tom Hanks to genialny aktor. Robi doskonałe show, opowiadając o polskim autku. Swoje zrobili też autorzy zdjęć i montażyści nie mamy jednak nic przeciwko, by ogłoszenie Toma Hanksa nazwać „wzorcem z Sevres” . Spróbujcie to samo z Passatem!
To, co cieszy nas szczególnie, to fakt, że w ogłoszeniu Toma Hanksa znalazły się nazwy polskich firm. M.in Carlex Design, która pracowała nad wykończeniem wnętrza fiacika. Jeśli chcecie poznać jej historię, zachęcamy do przeczytania tego artykułu w blogu Biznes na Ostro.
Sprawa sankcji gospodarczych wobec Rosji omawiana jest nie tylko przez polityków. Głównym „wykonawcą” kary będą przecież instytucje finansowe i biznes. To one wcielą w życie międzynarodowe ustalenia. To dzięki nim sankcje wobec Rosji faktycznie uderzą w sedno sprawy.
Temat ten pojawił się więc na posiedzeniu grupy roboczej BusinessEurope ds. Rosji – czytamy na stronie Konfederacji Lewiatan. Nie ma wątpliwości, że europejscy przedsiębiorcy murem stoją po stronie Ukrainy. Jest jednak coś, co szczególnie wkurza świat biznesu. Chodzi o… BAŁAGAN! Delikatnie mówiąc, nie pomaga on firmom w podejmowaniu trudnych i zdecydowanych decyzji, a przecież o takie w tej sytuacji chodzi.
Jak czytamy w relacji z posiedzenia „wszyscy uczestnicy spotkania zgodzili się co do tego, że brak jest jednak jasności ws. implementowania sankcji. Problemem jest także duża ilość dokumentów prawnych i brak umieszczenia ich wszystkich w jednym miejscu przez instytucje UE”.
Europejscy przedsiębiorcy apelują do władz w Brukseli o jak najwcześniejsze informowanie przedsiębiorców o przyjmowanych sankcjach oraz wytycznych. Oczywiście w miarę możliwości, bo wszyscy mają świadomość dynamiki sytuacji. Ważne jest jednak by szeroko rozumiany biznes, mógł lepiej się przygotować. Choćby po to, by w mniejszym stopniu oberwał rykoszetem. Warto przecież pamiętać, że sankcje to miecz obosieczny.
CZYTAJ TAKŻE: Ten rynek już nie istnieje. "Do Rosji niczego nie sprzedajemy"
I tutaj zaczyna się wyzwanie. Jeśli ktoś myśli, że łatwo znajdzie adresy stron i linki do tekstów prawnych związanych ze sankcjami może się pomylić i stracić wiele czasu, bez gwarancji, że znajdzie wszystko, co w tej sytuacji jest mu potrzebne. Często, łapiemy się na tym, że znalezienie konkretnego aktu prawnego w gąszczu unijnych stron bywa kłopotliwe. Nie inaczej jest w przypadku sankcji nałożonych na Rosję.
Konfederacja Lewiatan odrobiła lekcję z tym związaną i bardzo ułatwiła nam wszystkim pracę. Linki do oficjalnych treści związanych z sankcjami zostały skatalogowane na tej stronie. Znajdują się tam również niezbędne objaśnienia, które dotyczą mechanizmu stosowania nowego prawa. Zachęcamy do lektury.
Przedsiębiorcy potrzebują jasnych wytycznych w sprawie sankcji 🇪🇺 nakładanych na 🇷🇺
To wniosek z dzisiejszego spotkania grupy roboczej @BusinessEurope
Biznes potrzebuje jasnych wytycznych, by przygotować się do (ogromnych) zmian.
👉https://t.co/Mo66VTTfaI#Ukraina #biznes pic.twitter.com/yBKCitDwSv
— Lewiatan Tweets (@LewiatanTweets) March 2, 2022
Agresja Rosji na Ukrainę uderzyła w Polski biznes. Firmy raportują, że mają problemy przez wojnę. Mają one różną naturę. Po pierwsze, załamał się eksport z naszym wschodnim sąsiadem. Towary, które miały wyjechać do Lwowa, Kijowa czy Winnicy stoją w magazynach. Trudno liczyć na to, że w dającej się przewidzieć przyszłości, handel z dotychczasowymi partnerami powróci do normalności.
Wiele firm na fali globalnego bojkotu rosyjskich i białoruskich towarów wstrzymało jakąkolwiek wymianę handlową z tymi krajami. I słusznie. Cena jednak, jaką przyjdzie za to zapłacić polskim przedsiębiorcom, może być jednak wysoka. Co w takiej sytuacji można zrobić? Warto sięgnąć po sprawdzone rozwiązania, które wielu firmom pomogły przetrwać pandemię. Po tej trudnej covidowej lekcji szlaki zostały przetarte. Rękę po pomoc musi jednak wyciągnąć sam przedsiębiorca.
ZUS wysłał właśnie czytelny sygnał do wszystkich płatników składek, którzy w związku z toczącym się na wschodzie brutalnym konfliktem zbrojnym popadli w kłopoty. Mowa o sytuacji, w której mają problem z opłacaniem składek na obowiązkowe ubezpieczenie. W takim wypadku można skorzystać z pomocy w spłacie należności. Pamiętajmy, nie są to jakieś nadzwyczajne, ale zapisane w prawie rozwiązania pomocowe.
W tym wypadku mówimy na przykład o odroczeniu terminu płatności składek, do czasu kiedy płynność finansowa przedsiębiorstwa ulegnie poprawie.
Drugą formą pomocy jest rozłożenie zadłużenia na raty, co również pozwoli na chwilę oddechu np. na czas poszukania nowych kontrahentów, czy rynków zbytu.
CZYTAJ TAKŻE: Ułatwiania w zatrudnianiu uchodźców z Ukrainy
W dobrze uzasadnionych sytuacjach, należności z tytułu składek, mogą być nawet umorzone. W takiej sytuacji trzeba spełnić konkretne ustawowe warunki.
Aby skorzystać z wymienionych form wsparcia, każdy przedsiębiorca może się skontaktować z doradcą ds. ulg i umorzeń. Są to pracownicy ZUS dedykowani do udzielenia wszelkich informacji na ten temat, a także przeprowadzenia przez formalności. Taka osoba pomaga wypełniać wnioski oraz skompletować potrzebne dokumenty. Kontakt z doradcą możliwy jest zarówno telefonicznie jak również za pośrednictwem e-wizyty. Szczegóły na ten temat można znaleźć na tej stronie internetowej.
Zamożni Rosjanie kochają iPhone'y. Wygląda jednak na to, że na nowszy model telefonu już nie zmienią. Apple wprowadziło zakaz sprzedaży swoich produktów na rosyjskim rynku na oficjalnych kanałach. Do Rosji niczego nie sprzedajemy - to z pewnością zaboli.
Firmy motoryzacyjne nie wyślą do Rosji nowych aut. Mało tego, te już jeżdżące, które się psują, nie dostaną zamiennych części. Cóż, zostaje przeproszenie się z ładą.
Do Rosji nie pojadą także mikroprocesory, wysoka technologia. Umowy zrywają firmy odzieżowe. Cała gwardia znanych marek, uwielbianych przez Rosjan zdaje się mówić tamtejszemu rynkowi to, co załoga Wyspy Węża do rosyjskiego statku wojennego. Stawka jest potężna. Tylko szok, może wyrwać społeczeństwo rosyjskie z szeregu złudzeń i zmusić do myślenia, że jednak nie wszystko jest w porządku. Że nie żyją w normalny kraju pełnym perspektyw.
Wyłączenie potężnego rynku, jakim jest Federacja Rosyjska, bardzo boli. Wiedzą o tym polscy producenci owoców i warzyw, którzy w ostatnich dekadach, wielokrotnie dostawali od Moskwy "bana" na sprzedaż czegokolwiek. Potężne umowy z odbiorcami, nagle traciły na znaczeniu. Powody były często nieuzasadnione, czytaj: polityczne. Nikt nie stanął w obronie. Teraz podobny efekt odczują ci, którzy podjęli jedyną racjonalną decyzję – zamknięcia się na Rosję.
CZYTAJ TAKŻE: Biedronka bojkotuje Rosję
Na swoim profilu na Facebooku, polski ekonomista Marek Zuber przypominał o zasadzie naczyń połączonych, które mogą oznaczać pewne kłopoty także dla firm, które nigdy nie sprzedały niczego do Rosji, ale współpracują np. z Niemcami.
„Sama wymiana handlowa Polski z Ukrainą, czy z Rosją nie jest duża. To nie są nasi najważniejsi partnerzy handlowi. Musimy jednak pamiętać o różnych krzyżowych powiązaniach. Niemcy są istotnym partnerem Rosji, a my kierujemy do Niemiec prawie 30% naszego deportu. Ewentualne pogorszenie sytuacji w Niemczech będzie zatem miało wpływ także na nas” – słusznie zauważa Zuber.
Może się jednak zdarzyć, że międzynarodowa blokada Rosji sprawi, że na rynku europejskim łatwiej będzie można kupić… samochód. Setki tysięcy sztuk nowych pojazdów nie wyjedzie bowiem na rosyjski rynek. Producenci będą chcieli zminimalizować straty i zwiększą podaż w Europie. To samo może dotyczyć innych produktów. Trudno oczekiwać, że skala ta wpłynie np. na spadek inflacji, choć w ograniczonym stopniu w specyficznych grupach towarowych może dojść do zjawiska obniżki cen.
Nie szkoda róż, gdy płoną lasy. Każdy zdaje sobie sprawę, że działania wymierzone w Rosję będą nas wszystkich kosztowały. Z drugiej jednak strony, tak wiele branż objętych w przeszłości moskiewskim embargiem poradziło sobie z trudnościami. Paradoksalnie może się okazać, że zachód wyjdzie z całej historii mocniejszy, bardziej zintegrowany, a także spójny w etycznym wymiarze. Przejściowe trudności wyłączenia Rosji, mają się nijak z sytuacją, w jakiej znaleźli się nasi ukraińscy przyjaciele, kontrahenci, odbiorcy. Siła wyższa. Zdamy ten egzamin! Jesteśmy to winni Ukraińcom, skoro inaczej dzisiaj pomóc nie możemy.
Jednym z najbardziej niekorzystnych zjawisk w gospodarce jest połączenie stagnacji gospodarczej i wysokiej inflacji. Jeśli połączymy te dwa terminy otrzymamy stag+flację. Co to jest stagflacja? To stosunkowo rzadko występujące zjawisko w makroekonomii, które polega stoi nieco w sprzeczności z normalnym cyklem koniunkturalnym.
Aby zrozumieć, jak bardzo to nienormalny stan, popatrzmy, jak wygląda inflacja w cyklu koniunkturalnym. Co do zasady inflacja idzie w parze z falą wzrostu w cyklu koniunkturalnym. Kiedy jednak na świecie dzieje się źle, dochodzi do mocno nieracjonalnych zdarzeń. Kiedy pojawia się negatywny szok podażowy, a inflacja nakręcana jest innymi czynnikami (np. wzrost cen paliw w wyniku kryzysu na rynku surowców), obok inflacji pojawia się załamanie lub stagnacja gospodarcza. W takiej sytuacji mamy do czynienia właśnie ze stagflacją.
Pojęcie stagflacji wprowadził Ian Macleod, brytyjski polityk, który szukał terminu, który idealnie pasowałby do specyficznej sytuacji, jaka wynikała z kryzysu naftowego. Podobne, lokalne zdarzenia miały miejsce w wielu miejscach na świecie w czasie kryzysu finansowego w latach 2008-2009 po upadku Lehman Brothers.
Nie mamy dobrych wieści. Brutalna wojna na Ukrainie to preludium do małooptymistycznych perspektyw gospodarczych. Ekonomiści już wskazują, że dwucyfrowa inflacja w Polsce to realna perspektywa. Już widać wzrost cen paliw, które przekładają się przecież na wszystko. Trudno też oczekiwać, że gospodarka będzie w najbliższym czasie w dobrej kondycji. Taka perspektywa skazuje nas stagflację – w mniejszej lub większej skali.
CZYTAJ TAKŻE: Pomoc uchodźcom z Ukrainy. Co może zrobić firma?
Ciekawą perspektywę rysuje w swoim komentarzu Mariusz Zielonka, ekspert ekonomiczny Konfederacji Lewiatan:
Przed ogromnym dylematem stoi NBP, który z jednej strony może przerwać cykl podwyżek stóp procentowych oczekując samoistnego wystudzenia rozgrzanej gospodarki, a jednocześnie istnieje poważne, wręcz pewne ryzyko stagflacji. Z drugiej strony reakcja NBP może być odwrotna, czyli zdecydowanie szybsze podnoszenie stóp, aby w jak największym stopniu wychłodzić gospodarkę i zbić szybciej inflację do akceptowalnego poziomu. W tym wszystkim jest jednak jeszcze złoty, od którego rynki raczej zaczną uciekać postrzegając go jako walutę ryzykowną.