Ktoś w tej redakcji chyba zwariował – stwierdzili niektórzy, patrząc na ten krótki wstęp. Snuć czarne wizje dla rynku pracy w momencie, w którym bezrobocie utrzymuje się na rekordowo niskim poziomie, nieobserwowanym od 1990 roku? Owszem. To wręcz idealny moment. Wystarczy przypomnieć sobie kilka faktów z najnowszej historii. Rynek pracownika właśnie się kończy.
W 1998 roku, po raz pierwszy od rozpoczęcia bolesnych dla wielu przemian gospodarczych bezrobocie spadło poniżej 10%. Jednocyfrowy odczyt pobudzał wyobraźnię wielu polityków i publicystów. Dziś patrząc na wykres, widzimy, że był to tylko chwilowy przebłysk. Kilka miesięcy później stopa bezrobocia znów wynosiła „naście”, a kilka lat później nawet przekroczyła barierę 20%. Dramat!
Przyszła wreszcie jesień 2008 roku, kiedy w mediach znów zabrzmiało hurraoptymistyczne słowo „rekord”. Rozgrzana dobrym czasem gospodarka spowodowała, że stopa bezrobocia spadła wówczas do 8,8%. Wówczas był to odczyt marzeń. Nic to, że GUS opublikował go chwilę po tym, gdy swoje bankructwo ogłosił nowojorski bank Lehman Brothers. To właśnie to wydarzenie uważa się za początek pierwszego w XXI wieku poważnego kryzysu. I znów okazało się, że mieliśmy do czynienia z przebłyskiem. Do 2015 roku znów w zestawieniach królowały znów dwucyfrowe wartości.
Druga połowa minionej dekady odsłoniła zupełnie nową tendencję. Bezrobocie systematycznie malało, spadając miesiąc temu poniżej bariery 5%. Abstrahując od metodologii liczenia bezrobotnych w naszym kraju, były powody do optymizmu. Chętnych do pracy brakowało. Nawet w trudnym dla wszystkich czasie pandemii w 2020 i 2021 roku.
CZYTAJ TAKŻE: Konto przedsiębiorcy na Biznes.gov.pl - czy wart je założyć?
Na razie wszystko wygląda dobrze. Przynajmniej w liczbach obrazujących rynek pracy. Według nich w Wielkopolsce notowane bezrobocie, to iluzoryczne wręcz wartości. W najgorszym pod tym względem regionie warmińsko-mazurskim, stopa ta jest niższa niż ogólnopolski rekord z 2008 r. Czego chcieć więcej?
Niestety, przytoczona, nieco długa historia uczy nas jednej rzeczy. Wszystko, co dobre, szybko się kończy. A rekordy oznajmiają… początek problemów. Dla potwierdzenia tej prognozy przytoczymy kilka liczb. Bez nich, pesymistyczny scenariusz dla rynku pracy byłby próbą dziwacznej analizy techniczno-historycznej, a nie o to nam chodzi.
Po pierwsze, znacznie pogorszyły się nastroje w przemyśle. PMI już trzeci miesiąc z rzędu jest poniżej granicy 50 pkt. - zauważa Konfederacja Lewiatan. To oznacza, że jeśli tak dłużej pójdzie, dotrzemy do poziomów obserwowanych… w 2008 roku. Ktoś powie, że wskaźnik ten był dużo gorszy w trakcie pandemii. Fakt. Jednak wtedy mieliśmy do czynienia z solidnym, ale jednak krótkim wahnięciem spowodowanym tym, że wszyscy znaleźliśmy się w wyjątkowej i całkowicie nowej sytuacji. Teraz tego powiedzieć nie możemy. Dodajmy, że każdy odczyt PMI poniżej 50 pkt. Jest traktowany jako recesyjny. W lipcu wyniósł ledwie 42,1 pkt. Mało.
„Na słaby odczyt indeksu, a co za tym idzie nastroje menadżerów, wpłynęły przede wszystkim braki w nowych zamówieniach. Zmniejszenie popytu z kolei wpływa na wyraźne osłabienie produkcji” - skomentował najnowsze dane PMI Mariusz Zielonka, ekspert ekonomiczny w Konfederacji Lewiatan. Taka sytuacja już przekłada się na coraz większą ostrożność przedsiębiorców co do zatrudniania nowych ludzi. To samo pewnie tyczy się, lub za chwilę tyczyć się będzie podejścia do wniosków o podwyżkę. Dobrze już było.
Lewiatan zauważa także w najnowszych danych zjawisko schodzenia firm z zapasów. „Stany magazynowe obniżono drugi miesiąc z rzędu, w dodatku w najszybszym tempie od kwietnia 2020 r. To wyraźny sygnał, że czynnik, który jeszcze kilka miesięcy temu znacząco wpływał na wysokość odczytu PKB straci na znaczeniu” – zauważa w komunikacie.
Czy potrzeba nam więcej dowodów? Niekoniecznie. Rynek pracownika po raz kolejny odchodzi przy akompaniamencie w owacji wywołanych rekordami. Te jednak, wyglądają na słabe pocieszenie.