Siła złego na jednego, lub po prostu kumulacja niesprzyjających czynników. O wyjątkowym pechu mogą mówić posiadacze kredytów we frankach szwajcarskich, którzy mogą być już pewni wyższych rat swoich kredytów mieszkaniowych. Po pierwsze, sytuacja geopolityczna jest już tak rozchwiana, że na taniego franka na rynku walutowym liczyć raczej nie można. Pamiętajmy, że szwajcarska waluta jest traktowana jako bezpieczna przystań. To znaczy, że jeśli na świecie dzieje się źle, uciekają od złotego, czy jemu podobnych walut i wybierają CHF.
Kiedy w środę (21.09) tuż przed ósmą rano czasu polskiego rozpoczęło się przemówienie Władimira Putina, do analizy jego słów zasiedli nie tylko politolodzy, czy wojskowi, ale również ekonomiści i inwestorzy. Decyzja o mobilizacji 300 tys. rezerwistów brzmi co najmniej „eskalacyjnie”. Stąd szybka decyzja o zwróceniu się w stronę bezpiecznych walut. Nie trzeba było wiele czasu, by frank przebił barierę pięciu złotych.
Niewiele ponad 24 godziny po złowieszczym przemówieniu z Kremla, przyszła kolejna zła informacja. Szwajcarski Bank Narodowy zdecydował o poniesieniu stóp procentowych o 75 punktów bazowych, przerywając tym samym niemal ośmioletni czas ujemnych stóp procentowych. Taka decyzja również powinna przełożyć się na wzrost ceny franka. Tu akurat doszło do chwilowej przeceny. Jednak w momencie przygotowywania tego tekstu trudno jednoznacznie ocenić reakcję rynku walutowego. Co do zasady wzrost stóp procentowych powoduje umocnienie waluty.
Nie ma jednak wątpliwości, że tak jak dzieje się to w przypadku kredytów złotych podwyżka stóp procentowych, przełoży się na wysokość rat kredytów we frankach. Może nie będzie to jakiś spektakularny wzrost, jednak z całą pewnością można powiedzieć, że „taniej, już było”.
Zestawiając oba wyżej wskazane czynniki, można spodziewać się, że frank może się obecnie tylko umacniać (choć z pewnymi odchyleniami). Z pewnością będzie się tak działo, jeśli sytuacja związana z wojną na Ukrainie nie ulegnie złagodzeniu. Po drugie, inflacja obserwowana także w Szwajcarii, może doprowadzić do kolejnych podwyżek stóp procentowych. Może nie takiej serii jak w Polsce, ale można się spodziewać kolejnych podobnych decyzji. To oznacza, że posiadacze kredytów we frankach muszą być gotowi na wyższe raty. Niestety wiele wskazuje na to, że jest to perspektywa rysująca się w dłuższej perspektywie czasowej.
Jeszcze pod koniec wakacji, coraz większe grono ekonomistów oraz polityków przekonywało, że inflacyjny szczyt został już osiągnięty. Od tego momentu miało być nieco lepiej. Nic z tego. Optymizm osłabił wstępny szacunek GUS, który jak pokazuje doświadczenie, jest dość dokładnym odczytem. Według wskazań, w sierpniu 2022 inflacja sięgnęła 16,1 % co oznacza, że wzrost cen niestety nie hamuje. Kiedy decyzja o wysokości stóp procentowych? Wszystko stanie się jasne niebawem.
Decyzja ws. stóp już w środę. Poznamy ją najpewniej wczesnym popołudniem. Następnego dnia można spodziewać się konferencji prasowej prezesa NBP wyjaśniającego okoliczności decyzji.
Przed publikacją wspomnianego wskaźnika mogło się wydawać, że RPP może zakończyć trwający od jesieni zeszłego roku cykl podwyżek. Wskazywały na to wypowiedzi wielu ekonomistów. Niektórzy zakładali co najwyżej jedną podwyżkę o 25 p.b. Pojawiały się jednak głosy, że kredytobiorców czeka dłuższy oddech.
W połączeniu z wakacjami kredytowymi wprowadzonymi przez rząd, ulga dla spłacających kredyty w złotych byłaby mocno zauważalna. Problem w tym, że prognozy o inflacyjnym szczycie w lipcu już teraz można włożyć między bajki, a rozpędzony serial pt. „wzrost inflacji”, nie miał jeszcze ostatniego odcinka.
Trzymając się serialowego porównania, możemy spodziewać się niestety drugiego sezonu. Niewykluczone, że jego scenariusz będzie bardziej dramatyczny. Dni stają się coraz krótsze, więc zapotrzebowanie na energię elektryczną będzie rosło. Do tego trzeba doliczyć koszty ogrzewania. W tym przypadku, większym problem od cen jest sama dostępność opału.
W biznesie, zapowiadany wzrost kosztów może pogrążyć szereg firm, którym trudno będzie przetrwać bez podnoszenia cen swoich produktów i usług. Są prognozy, wg których firmy będą szukały oszczędności także w kadrach, co przełoży się na bezrobocie.
W Magazynie Firma wielokrotnie przestrzegaliśmy przed stagflacją. To bardzo nieprzyjemne dla wszystkich połączenie wysokiej inflacji ze stagnacją gospodarczą. Coraz więcej znaków w makroekonomii sugeruje, że jesteśmy bliżej takiego scenariusza, niż kiedykolwiek w ponadtrzydziestoletniej historii wolnego rynku nad Wisłą. To, czy rzeczywiście stagflacja może stać się faktem pokażą kolejne miesiące i odczyty danych makroekonomicznych.
Szybki szacunek GUS to nic innego jak „pierwsza prognoza” inflacji w danym miesiącu. I choć publikowana jest zwykle pod koniec miesiąca, którego dotyczy, różnice w porównaniu z ostatecznym odczytem są małe lub żadne. I choćby z tego powodu ekonomiści, publicyści, dziennikarze, czy przedsiębiorcy przykładają do tego odczytu ogromną wagę. Inflacja dalej straszy.
31 sierpnia 2022 r. okazało się, że zapowiedzi o hamowaniu inflacji można wsadzić między bajki lub pobożne życzenia. Wiele osób wskazywało, że 15,6% w lipcu to absolutny szczyt i teraz można spodziewać się stopniowego spadku tego parametru. Tym bardziej że miesiąc wcześniej parametr ten wynosił 15,5%. Symptomy hamowania wzrostu cen było zatem widać, przynajmniej z technicznego punktu widzenia. Nikt oczywiście nie miał złudzeń, że inflacja spadnie do jednocyfrowych wartości. Jednak pojawiały się zdania, że odczyt rok do roku będzie nieco niższy. Nic z tego. Sygnału do spadku cen nie widać.
CZYTAJ TAKŻE: Do kiedy tarcza antyinflacyjna? Rząd daleki od jej zniesienia
Fatalną informacją dla konsumentów jest z pewnością wzrost cen żywności. Jak wynika z najświeższych danych GUS, jej ceny rosną szybciej niż wskaźnik inflacji dla wszystkich dóbr i usług w koszyku. Okazuje się, że żywność zdrożała w sierpniu rok do roku o 17,4%
Wczytując się w szczegółowe dane, najbardziej powinien nas martwić wzrost nośników energii. W sierpniu były one droższe o 40,3% w porównaniu do sytuacji sprzed roku.
Drożeje także paliwo do samochodów, ale uwaga – tylko w ujęciu rocznym. O ile w skali roku mówimy o podwyżkach w skali ok. 23%, o tyle w ujęciu miesięcznym zobaczyliśmy spadek o 8,3%. Marne to pocieszenie dla kierowców samochodów z silnikami diesla, którzy w ostatnich dniach i tak odnotowali skok ceny litra swojego paliwa. Jak wiemy olej napędowy to paliwo przedsiębiorców. A skoro tak, jeden z elementów najmocniej napędzających inflację wcale nie zniknął.
Ostateczna cena paliwa jest uzależniona od wielu czynników. Kluczowy jest dostęp do surowca, sytuacja międzynarodowa a także popyt. Do tego dochodzi przyjęte prawo podatkowe oraz obecność w międzynarodowych strukturach. Wszelkiego rodzaju narzuty skutecznie drenują kieszenie kierowców, a także firm transportowych.
Obecnie krajem, w którym benzyna jest najtańsza na świecie, jest Wenezuela. Nie ma czego im zazdrościć, bowiem gospodarka tego kraju jest w absolutnej rozsypce – i to mimo wielkiego bogactwa mineralnego tego południowoamerykańskiego kraju. Obecnie w Wenezueli za litr benzyny trzeba zapłacić równowartość… od 0,10 do 0,11 PLN. To oznacza, że zatankowanie samochodu osobowego do pełna z bakiem o pojemności 50 litrów kosztuje tam zaledwie pięć złotych. Czyli mniej niż... jeden litr w Polsce.
W przypadku oleju napędowego, najmniej płaci się w Iranie. Litr tego paliwo na stacjach w tym kraju to zaledwie 0,40-0,50 PLN. W tym wypadku 50 litrów ON to wydatek zaledwie 2,50 PLN i to w najdroższych punktach sprzedaży!
Gdyby nie jeden wyjątek na gospodarczej mapie świata, moglibyśmy śmiało powiedzieć, że ceny benzyny w Unii Europejskiej to absolutny koszmar. Tak się jednak nie stanie, bowiem jest jedno miejsce, gdzie rekordowe poziomy w UE są skutecznie przebite, a także wyróżniają się na tle świata. Mowa o Hongkongu, który wprawdzie jest uzależniony od Chin, jednak cieszy się pewną swobodą oraz autonomią.
W Hongkongu litr benzyny kosztuje aż 12,27 zł. Z kolei za litr oleju napędowego trzeba tam zapłacić 12,27 PLN.
W przypadku oleju napędowego najdroższym krajem świata jest już europejska Szwecja. Litr tego paliwa jest wyceniany na 11,55 PLN.
Do naszego zestawienia użyliśmy jedną z najlepszych globalnych porównywarek cen paliw Global Petrol Prices. Dane do porównania dotyczą sytuacji z 21 marca 2022 roku.
1. Wenezuela 0,11 PLN
2. Libia 0,14 PLN
3. Iran 0,22 PLN
4. Syria 1,34 PLN
5. Algieria 1,37 PLN
1. Iran 0,04 PLN
2. Wenezuela 0,11 PLN
3. Libia 0,14 PLN
4. Syria 0,61
5. Arabia Saudyjska 0,72
1. Hongkong 12,27 PLN
2. Holandia 11 PLN
3. Norwegia 10,64 PLN
4. Monako 10,62
5. Zimbabwe 10,02
1. Szwecja 11,55 PLN
2. Monako 10,90 PLN
3. Hongkong 10,83 PLN
4. Norwegia 10,80 PLN
5. Holandia 10,43 PLN
Putin, rozpoczynając atak na Ukrainie, odpalił lont bomby inflacyjnej o światowym zasięgu rażenia. Ukraina nazywana spichlerzem Europy to poważny producent zbóż. Jeśli legendarne czarnoziemy będą leżały odłogiem, wszyscy będziemy mieli problem. Dlaczego ceny żywności wzrosną?
Pytanie na dziś: Dlaczego ceny żywności wzrosną? Odpowiedź jest znana z czasów średniowiecza. Kiedy w ówczesnych miastach płonął spichlerz, szybko nadchodził głód. Dziś spichlerzem dla Europy i sporej części świata jest właśnie Ukraina. Obwinianie wzrostu cen żywności drożejącymi paliwami to tylko pół prawdy. Druga połowa, to nieszczęście, jakie rozgrywa się, tuż zna naszą wschodnią granicą.
Kiedy kilkanaście lat temu pisano o rolnictwie Ukrainy, już wtedy była ona światowym liderem w produkcji jęczmienia, oraz drugim graczem pod względem uprawy słonecznika oraz rzepaku. Mimo imponujących danych, eksperci zwracali uwagę na i tak niewykorzystany potencjał. Mówiło się, że 1/3 cennych pól leży odłogiem, a kolejna nie jest efektywnie wykorzystywana. Mowa była o łącznej powierzchni 42 mln hektarów.
Fakt, na polach w pierwszej dekadzie XXI wieku łatwiej można było spotkać produkowane w Charkowie w czasach ZSRR ciągniki Władimiriec T-28. Stara, paliwożerna konstrukcja, która lata świetności miała za sobą. Dziś patrząc, chociażby na niektóre ciągniki odciągające zdobyte rosyjskie czołgi, widać, że coraz częściej jest to sprzęt, jakiego nie powstydziłby się europejski farmer. W ciągu ostatnich 10 lat Ukraina odrobiła lekcje, starając się mocno i bez unijnej pomocy modernizować swoje rolnictwo. Nie udało się to w pełni, ale skala i tak robi wrażenie.
Na rosyjski atak na Ukrainę natychmiast zareagowano w Chicago. Tam mieści się globalna giełda rolna. Tylko pszenica podrożała tam już o… połowę (!). To jeszcze nie koniec. Choć w ostatnich dniach widać pewną korektę trendu, wiele wskazuje na to, że im dłużej potrwa wojna, tym presja na ceny zbóż na światowym rynku będą powalające.
Dość powiedzieć, że największym konkurentem w tej dziedzinie dla Ukrainy jest Rosja, od której słusznie świat właśnie odwraca się plecami. W ten sposób tracimy nie tylko rynek ukraiński, ale także rosyjski. Pytanie więc, czy w czasach sankcji Rosja się wyżywi brzmi twierdząco.
W dawnej Europie mówiło się, że najgorszym momentem na wojnę jest przednówek, czyli czas między wykorzystaniem zmagazynowanych zbiorów z poprzedniego roku a nowymi plonami. Problem w tym, że w wielu gospodarstwach nowych zbiorów nie będzie. Co prawda ukraińskie wojsko zabezpiecza pierwsze wiosenne prace. Trzeba być jednak niepoprawnym optymistą, by wierzyć, że to wystarczy. Niewykluczone, że równolegle z wybuchem inflacyjnej wojny czeka nas żywnościowy kryzys, którego skutki mogą być odczuwalne przez lata.
Przypomnijmy, w 2020 roku gospodarka skurczyła się o 2,5 procent, licząc w cenach stałych do 2019 roku. Efekt pierwszych dwóch fal pandemii, która była zupełnie nowym zjawiskiem, był porażający. Zresztą ponury makroekonomiczny krajobraz był o wiele szerszy i dotyczył wielu europejskich gospodarek.
Ekonomiści, już od jakiegoś czasu wskazywali, że 2021 rok, znów „zaświeci się na zielono” w odczytach PKB. Konsensus z ich prognoz wynosił 5,5 procent. Choć byli i tacy, np. Konfederacja Lewiatan, którzy zakładali nawet sześcioprocentowy wzrost.
Wstępny odczyt GUS zawarł się między konsensusem, a przewidywaniami optymistów – wyniósł 5,7%. „Wydaje się jednak, że możliwa jest korekta PKB za 2021 r. w kolejnych odczytach. Pozytywnie może zaskoczyć eksport oraz cała akumulacja brutto na czele z zapasami” – ocenia Mariusz Zielonka, ekspert ekonomiczny Lewiatan.
Lewiatan zauważa, że polska gospodarka odbiła się od dołka, jaki zaznaczył się w pandemicznym 2020 roku.
Patrząc na dane opublikowane przez GUS, nie ma wątpliwości, że siłą napędową PKB 2021 był przemysł. W ubiegłym roku odnotował on aż 14,1% wzrostu. Wrażenie robi także konsumpcja prywatna, która wypadła najlepiej od 2008 roku, czyli czasów sprzed pierwszego w tym wieku poważnego kryzysu. Jej wzrost to 6,2%.
Ekonomiści zauważają, że zaskakująco dobry wynik zauważyliśmy w 2021 roku po stronie inwestycji, które r/r wzrosły o 8%. Nastąpiło to po 9-procentowym spadku rok wcześniej. Jest też zła wiadomość, nie udało nam się w tym zakresie odrobić tego, co utraciliśmy w wyniku pandemii.
Specjaliści zwracają uwagę na niski „sentyment inwestycyjny”, co oznacza niechęć inwestorów w tym zakresie nad Wisłą. Ryzyko inwestycyjne w naszym kraju jest wciąż oceniane jako wysokie. Lewiatan zwraca uwagę, że może się to wiązać z brakiem impulsu, jaki mógł zostać wygenerowany przez Krajowy Plan Odbudowy. Pieniędzy unijnych jak nie było, tak nie ma, ale to już temat na osobny artykuł.
Wiele wskazuje na to, że odczyt PKB 2021 będzie w dłuższej perspektywie jedynie „peak’iem” na wykresie. Wielu ekonomistów studzi emocje i optymizm zakładając, że PKB 2022 nie wykręci już takiego wyniku. Studzenie gospodarki stopami procentowymi, konflikt z UE oraz pogarszające się nastroje konsumentów i przedsiębiorców przełożą się na dużo gorszy wynik PKB za cały obecny rok. Prognozujemy wzrost na poziomie 3,8% - ocenia Mariusz Zielonka.
Podajmy prosty przykład. W jednym z powiatów działają trzy hurtownie materiałów hydraulicznych. Dwie z nich w ostatnim czasie podniosły ceny średnio o 15%. Wiadomo - inflacja. Jedna z nich, mocno ryzykując, podniosła ceny jedynie o 5%. Mogła sobie na to pozwolić m.in. ze względu na stany magazynowe i naprawdę dobre umowy z dostawcami. Szału na marży nie było, ale jest przecież efekt skali.
Inflacja potrafi mocno namieszać nie tylko w gospodarce krajowej, ale także na poziomie lokalnym. Łatwo sobie wyobrazić jak duży odpływ klientów zaliczyły dwie pierwsze hurtownie. Trzeci podmiot zdecydowanie wygrał wojnę nerwów. Pewnie do czasu, ale etykieta najtańszego punktu w okolicy, zwykle utrzymuje się dość długo.
Zazwyczaj firmy o podwyżkach cen milczą. I słusznie. Nikt nie wywiesi baneru z napisem „u nas teraz wszystko drożej”. Nikt nie będzie o tym pisał w firmowych mediach społecznościowych. Zwykle dla kręcących nosem klientów odpowiedź jest jedna: „wszystko drożeje”.
Paradoksalnie, w większości przypadków to wystarcza. Paradoksalnie, bowiem mogłoby się wydawać, że na niekorzystne zmiany cen reakcja klientów powinna być stanowcza i negatywna. Tymczasem, jak pokazują badania socjologów, mimo ogromnych emocji drożyzna nie wpływa natychmiast na decyzje konsumenckie. Ten proces zawsze trwa. Nikt nie chce z dnia na dzień pogodzić się z obniżeniem poziomu życia. I znów musimy dodać tutaj kluczowy zwrot – „do czasu”.
Są jednak branże, w których podwyżka cen, może być gwoździem do przysłowiowej trumny danego biznesu. Dzieje się tak często w relacjach B2B. Tu w sposób szczególny trzeba uważać na podwyżki cen. Nie wiemy jakie stawki oferuje nasza konkurencja. Nie wiemy, jaki jest próg bólu klienta. Oczywiście nie ma sensu na siłę utrzymywać nieopłacalnych stawek. Trudno wyobrazić sobie, by firma transportowa w obliczu gigantycznych podwyżek cen paliw, oferowała swoje usługi po cenach np. z kwietnia 2020 roku. Zwyczajnie może tego nie wytrzymać.
Innym przykładem, tym razem na gruncie B2C może być renomowana przychodnia stomatologiczna. Zawsze była droższa od konkurencji, ale mogła sobie na to pozwolić. Miała wyrobioną markę i świetnych specjalistów na pokładzie. Jeśli jednak zdecyduje się podnieść ceny usług proporcjonalnie do tego co robi konkurencja, może mieć problem. Każdy klient, pacjent, gospodarstwo domowe ma inny próg wytrzymałości na wzrost cen. W ramach poszukiwania oszczędności, klienci mogą wybrać inną przychodnię. Niekoniecznie renomowaną z piękną poczekalnią i najwyższą jakością usług. To taki kompromis z własnymi możliwościami i oczekiwaniami. Normalny w kanonie konsumenckich zachowań.
Jakiś czas temu w Magazynie Firma napisaliśmy artykuł o tym, że większość konsumentów o wzrost cen oskarża… przedsiębiorców. „Tych złych, którym ciągle mało”. Być może na skutek kolejnych publikacji i wypowiedzi w mediach, świadomość opinii publicznej w tym zakresie wzrosła. Eksperci zalecają jednak maksymalną ostrożność we wprowadzaniu nowej polityki cenowej. Wprawdzie tłumaczyć jej nikomu nie trzeba. Trzeba jednak dobrze wywarzyć, czy w naszej branży, otoczeniu i uwarunkowaniach makroekonomicznych, możemy sobie pozwolić na cenową ułańską fantazję.
Późnym rankiem Główny Urząd Statystyczny podał informacje, na które z wypiekami na twarzach czekali ekonomiści w swoich dealingroomach. „Ceny towarów i usług konsumpcyjnych według szybkiego szacunku w październiku 2021 r. w porównaniu z analogicznym miesiącem ub. roku wzrosły o 6,8%”. Z kolei w ujęciu miesięcznym zmiana wyniosła 1%. To nie są dobre informacje. Inflacja w Polsce nie hamuje.
Aby odnaleźć podobny wynik w przeszłości, trzeba długo scrollować tabelkę w Excelu. Podpowiadamy – było to ponad 20 lat temu, dokładnie w maju 2001 roku, kiedy inflacja wynosiła 6,9%. Dziś nikt nie ma złudzeń – takiej drożyzny i wszystkich gospodarczych perturbacji, jakie się z nią wiążą, dawno nie było.
CZYTAJ TAKŻE: Ceny paliw a wypowiedzenia. "Nie stać mnie na tę robotę"
Pisanie o rekordach w tym przypadku działa na wyobraźnię, ale jest bez sensu. Czym różni się inflacja w Polsce obecnie od tej z maja 2001 roku? Wtedy byliśmy na dobrej ścieżce żegnania się z tym niekorzystnym zjawiskiem. Wskaźnik ten opuścił wówczas wspomniane poziomy na dwie długie dekady.
Teraz jesteśmy w zupełnie innej sytuacji. Ceny rosną i końca tego trendu nie widać. Narodowy Bank Polski wspólnie z Radą Polityki Pieniężnej mógł 20 lat temu odtrąbić sukces. Front drożyzny, choć nadal odczuwalny, powoli się cofał. Teraz ogarnia kolejne obszary gospodarki. Nie ma co straszyć kolejnymi podwyżkami stóp procentowych. One są po prostu pewne.
Dla firm inflacja oznacza wiele problemów. I nie mówimy tutaj tylko o droższych kredytach i konieczności oglądania każdej złotówki na inwestycje ze wszystkich możliwych stron. Inflacja to także presja płacowa, wywierana przez pracowników, których z miesiąca na miesiąc stać na mniej. Na obecnym, dość ciasnym i komfortowym dla zatrudnionych rynku pracy, z postulatem podniesienia pensji przychodzi się do szefa łatwo. Dużo trudniej jest za to podwyżki odmówić.
Inna rzecz to rosnące ceny surowców, komponentów, transportu. Wielu właścicieli firm czekają trudne negocjacje w sprawie kolejnych podwyżek cen towarów i usług. W ten sposób może zacząć nakręcać się niebezpieczna spirala. Może nie aż taka, jak we wczesnych latach 90-tych, ale jednak bardzo małokomfortowa.
Inflacja powoduje jeszcze jeden niebezpieczny trend. Odchodzenie od inwestycji. Wspomnieliśmy już o droższych kredytach. Jeśli dodamy do tego droższe materiały budowlane, robociznę, usługi zewnętrzne, a z drugiej strony presję płacową, szybko się okaże, że inwestować nie ma za co. A nawet jeśli jest, część firm będzie wolała poczekać na spokojniejsze czasy.
Inflacja na tych poziomach jest jak nadciśnienie. Pogarsza się samopoczucie, organizm gorzej funkcjonuje, boli głowa. Tyle, że w przypadku inflacji, antidotum szybko nie zadziała. Efekty ostatniej podwyżki stóp, jeśli w ogóle będą odczuwalne, to dopiero pod koniec pierwszej połowy przyszłego roku.
- Bank Pekao liczy na utrzymanie dwucyfrowego wzrostu kredytów w segmencie MSP w drugiej połowie tego roku, poinformował prezes Leszek Skiba. Bank obserwuje w III kw. pozytywny trend w kredytach hipotecznych.
Podczas konferencji online, prezes banku Pekao zauważył, że w segmencie MŚP, tak wśród mikro, jak i średnich firm rośnie popyt na kredyty. Właśnie dlatego przewiduje on, że w najbliższym czasie utrzyma się dwucyfrowy wzrost kredytów.
O gigantycznym zainteresowaniu kredytami niech świadczy fakt, że tylko w tym jednym banku w II kwartale sprzedaż kredytów dla MŚP wyniosła 927 mln zł. To o 77% więcej niż rok wcześniej. Gdy doda się do tego większe firmy, to wartość kredytów na koniec czerwca 2021 osiągnęła wartość 27,78 mld zł. To o 13% więcej niż rok wcześniej.
Tak duży wzrost to efekt optymizmy przedsiębiorców. Ma to odzwierciedlenie w danych Narodowego Banku Polskiego. Obecnie nastroje przedsiębiorców są lepsze niż przed pandemią. W "Szybkim Monitoringu NBP - analiza sytuacji sektora przedsiębiorstw" eksperci NBP wskazują, że coraz lepsze nastroje obserwuje się we wszystkich grupach badanych firm.
Wskazuje to na chęć do dalszej poprawy wyników finansowych korzystając z rosnącego ożywienia. W analizie NBP czytamy że co czwarta firma planuje w ciągu najbliższego kwartału rozpocząć jakąś nową inwestycję. To co może martwić to fakt, że wolniej poprawia się aktywność firm w przypadku już rozpoczętych inwestycji. Te, które rozpoczęto w czasie pandemii są często ograniczane. Zwykle decydują się na to firmy, które sporo straciły w czasie pandemii.
Warto zaznaczyć też, że przedsiębiorcy spodziewają się ciągłego wzrostu cen.
"Odsetek przedsiębiorstw prognozujących wzrost cen produkcji przewyższa obecnie udział podmiotów oczekujących spadku o 64 pp. (s.a.), a różnica ta jest o ok. 13 pkt proc. wyższa niż w poprzednim kwartale. Wyraźnie (średnio o 1,3 pkt proc.) wzrosła także, względem marca br., skala oczekiwanych podwyżek cen oferowanych produktów" - czytamy w dokumencie NBP
Firmy rosnące koszty będą przerzucać na klientów. 56% badanych firm spodziewa się wzrostu cen producenta. Najwięcej przekonanych o podwyżkach znajdziemy w sektorach zaopatrujących w energię elektryczną (66% firm), handlu i naprawach (64%), budownictwie (62%) i w przetwórstwie przemysłowym (58%).
Na drugim biegunie są firmy transportowe (37%) i usługowe (42%)
Takiego zdania są głównie respondenci po 35-tym roku życia. Młodsi obwiniają rząd – wynika z najnowszych danych opublikowanych przez ARC Rynek i Opinia.
O inflacji słyszał każdy. Jeden z podstawowych terminów w ekonomii jest jednym z najlepiej rozpoznawalnych w badaniach świadomości ekonomicznej Polaków. Jednak dla większości społeczeństwa jest jak Yeti – niby każdy o nim słyszał, ale… no właśnie.
W opinii prawie 2/3 Polaków za wzrostami cen nie stoją makroekonomiczne zależności, drożejące paliwa, słaby kurs złotego, czy coraz wyższe rachunki za prąd! Skądże! To Ty drogi przedsiębiorco w ocenie 61% Polaków, dodajmy głównie tych posiadających życiowe doświadczenie, stoisz za wszechobecną drożyzną. Jest przecież pandemia, były obostrzenia, miałeś straty, no to teraz odbijasz sobie je na wszelkie możliwe sposoby. Prawda? Akurat Ty wiesz, że nie do końca.
Ciekawe jest jednak to, że większość młodszych respondentów, czyli osób, które nie skończyły 35 roku życia uważa, że za podwyżkami stoi polityka gospodarcza rządu. W przypadku popularnych napojów słodzonych z gazem, maja w sumie rację…
Podwyżki cen w sklepach zauważyło 91% Polaków między 18. a 65. rokiem życia. Wśród najbardziej bolesnych wymieniamy żywność, paliwa, opłaty za mieszkanie, gastronomię oraz materiały budowlane. Aż 63% ocenia, że ceny mocno poszły w górę, 28% używa określenia „trochę”.
Aż 81% Polaków jest pesymistami, albo przyjmując pogląd ekonomistów – realistami. Taki właśnie odsetek badanych spodziewa się dalszych wzrostów cen w kolejnych miesiącach. Wśród osób spodziewających się narastającej inflacji więcej jest osób młodych oraz z wyższym wykształceniem. To, w sposób oczywisty, musi mieć przełożenie na decyzje konsumenckie. I to jest bardzo zła wiadomość.
Trzeba się spodziewać, że obserwowana inflacja przełoży się na decyzje konsumenckie. Ponad połowa osób już przyznaje, że podczas wizyty w sklepie chętniej sięga po tańsze produkty. To samo dotyczy usług.
39% już ogranicza konsumpcję oraz rezygnuje z niektórych usług. Jedynie 16% wskazuje na konieczność poszukiwania dodatkowego zajęcia. Niewiele mniej, bo 14% rozwiązania problemu upatruje w znalezieniu nowej, lepiej wynagradzanej pracy. Siedmiu na stu pracowników zamierza iść do szefa z wnioskiem o podwyżkę. Tu widzimy, że w obliczu pandemii i inflacji, presja płacowa na razie wygląda mizernie.
Najmłodsi, samodzielni już konsumenci, nie znają jeszcze realiów życia z inflacją. To dla nich zupełnie nowe doświadczenie, w przeciwieństwie do starszej, bardziej doświadczonej części naszego społeczeństwa.
KOMENTARZ EKSPERTA:
Łukasz Mazurkiewicz, ARC Rynek i Opinia:
„Życie w warunkach inflacji, znane osobom ze średniego i starszego pokolenia, jest doświadczeniem stosunkowo nowym i nieznanym dla osób młodszych, niepamiętających pierwszych lat transformacji rynkowej. Tworzy to atmosferę rosnącej niepewności materialnej oraz sprzyja szukaniu różnych strategii radzenia sobie z nowymi realiami. Pandemia jest z jednej strony uznawana za jeden z powodów tych zjawisk ekonomicznych, z drugiej – wpływa na częściowe zrelatywizowanie reakcji na wysokie ceny w obliczu zagrożeń zdrowotnych i utrudnień w codziennym życiu wynikających z obostrzeń sanitarnych”