magazyn-firma

Magazyn Firma sprawdził jak zarobić mogą zakłady fryzjerskie z 33 powiatów na regionalizacji obostrzeń. Znajdują się bowiem w bezpośrednim sąsiedztwie województw, w których obostrzenia dotyczące zakładów fryzjerskich i kosmetycznych zostały podtrzymane.

Oprócz obsługi własnych klientów może ich czekać szturm osób z sąsiednich województw. Sprawdź kto (i w jaki sposób) może zarobić najwięcej!

 Z tego artykułu dowiesz się:

Jak znaleźć otwartego fryzjera?

Wielkopolskie Leszno od lubuskiej Wschowy dzielą zaledwie 23 kilometry i około 20 minut drogi samochodem. Dzieli je także granica dwóch województw, a od poniedziałku 26 kwietnia, także granica strefy „zamkniętych fryzjerów” i „otwartych fryzjerów”. To oznacza, że mieszkanka Leszna, która ma dosyć swojej lockdownowej fryzury, lub chcąca „zrobić paznokcie” może udać się na „estetyczną emigrację” do Wschowy, która według rządowej metodologii, leży w regionie, w którym wymienione usługi mogą być świadczone, bo zachorowań jest mniej.

CZYTAJ TAKŻE: Muzeum piwa, czyli jak przedsiębiorcy omijają lockdown i obostrzenia

Wschowa na tej mapie leży w zupełnie wyjątkowym miejscu, bowiem blisko tam także z dolnośląskiego Głogowa (26 km). To oznacza, że salony fryzjerskie w tym lubuskim miasteczku mogą zrobić niezły interes, obsługując nie tylko własnych, stałych klientów, ale także tych przyjezdnych, np. z Leszna i Głogowa. Przy odrobinie marketingu (np. na facebooku ze wskazaniem lokalizacji docelowych odbiorców), czy specjalnej promocji dla „sąsiadów” ze zniżką na dojazd, mogą liczyć na prawdziwy boom i szansę na odrobienie choć części lockdownowych strat. Ot, taki prezent, którego źródeł można doszukiwać się w najnowszym rządowym rozporządzeniu, statystykach zachorowalności, geografii, czy reformie administracyjnej z 1999 roku. Niepotrzebne skreślić.

CZYTAJ TAKŻE: Majówka za granicą. Tak Polacy ominą turystyczny lockdown

Jak zarobić na regionalizacji obostrzeń?

Nasza własna analiza mapy powiatów (poniżej) wskazuje, że aż 33 z nich (z aż 7 województw) znajduje się w podobnej sytuacji jak Wschowa. O dziwo, rząd zakazuje działalności zakładów w regionach o podwyższonej zachorowalności, ale nie może zakazać mieszkańcom tych regionów, by udali się w podróż do „strefy otwartej”. Chyba nigdy wcześniej granice województw, nie były tak bardzo odczuwalne jak teraz. A już na pewno nie w kwestii dostępu do usług.

Skierniewice i Żyrardów oddalone są od siebie o 25 km. Miasta dość mocno powiązane ze sobą historycznie (kiedyś w jednym województwie), dziś leżą w różnych regionach. Odpowiednio – w łódzkim z lockdownem dla fryzjerów i kosmetyczek oraz mazowieckim, gdzie biznes ten został odmrożony. Wniosek? Klient ze Skierniewic, który chce zmienić swoją fryzurę, która dawno nie widziała fryzjerskich nożyczek, pojedzie do pobliskiego Żyrardowa. Rzut beretem, a zupełnie inna rzeczywistość. Jeśli nie może samochodem, skorzysta z pociągu. Pokonanie regionalną koleją dystansu czterech stacji zajmie od 15 do 18 minut. Dystans żaden, a satysfakcja z odświeżenia wyglądu gwarantowana.

CZYTAJ TAKŻE: Pomysł na biznes. Jak zarabiać na dowozach jedzenia i zakupów?

Baza klientów z Górnego Śląska

Przed szansą na większe niż zwykle zarobki stoją także fryzjerzy i kosmetyczki z zachodnich powiatów województwa małopolskiego np. z Chrzanowa czy Olkusza. Tuż „za miedzą” mają całą aglomerację katowicką i Zagłębie, które na mocy najnowszego rozporządzenia znalazły się w „strefie bez fryzjera”. Z Dąbrowy Górniczej (Śląskie) do Olkusza (Małopolskie) jest raptem 30 km.

O połowę krótszy dystans (ok. 15 km) dzieli Jaworzno i Chrzanów (ta sama sytuacja). Oznacza to, że dla wielu zakładów fryzjerskich oraz kosmetycznych z wymienionych powiatów, w sposób znaczący urośnie baza potencjalnych klientów oraz obroty z dniówki.

Które powiaty mogą zarobić na regionalizacji obostrzeń?

Zapewne wraz z kolejnymi rozporządzeniami mapa ta będzie się zmieniała (jeśli regionalizacja zostanie utrzymana). Po 26 kwietnia, z pewnością skorzystają usługodawcy znajdujący się w 33 powiatach zaznaczonych na opracowanej przez nas mapie kolorem ciemnozielonym.

LISTA POWIATÓW, W KTÓRYCH ZAKŁADY FRYZJERSKIE I SALONY KOSMETYCZNE MOGĄ SKORZYSTAĆ NA REGIONALIZACJI OBOSTRZEŃ PO 26. KWIETNIA.

województwo lubuskie:

Powiaty: żarski, żagański, nowosolski, wschowski, zielonogórski, świebodziński, międzyrzecki, strzelecko-drezdeński,

województwo zachodniopomorskie:

Powiaty: wałecki, drawski, szczecinecki,

województwo pomorskie:

Powiat: człuchowski

województwo kujawsko-pomorskie:

Powiaty: sępoleński, nakielski, żniński, mogileński, inowrocławski, radziejowski, włocławski

województwo mazowieckie:

Powiaty: gostyniński, sochaczewski, żyrardowski, grójecki, przysuski,

województwo świętokrzyskie:

konecki, włoszczowski, jędrzejowski,

województwo małopolskie:

miechowski, olkuski, chrzanowski, oświęcimski, wadowicki, suski.

Na czym polega regionalizacja obostrzeń?

Rząd dzieląc kraj na strefę „z fryzjerem” oraz strefę „bez fryzjera” wziął pod uwagę średnią dzienną zachorowalność na COVID-19 w poszczególnych województwach. I tak wszędzie tam, gdzie wskaźnik ten w momencie wydawania rozporządzenia przekraczał 35 zakażeń na 100 tys. osób, podtrzymał obowiązujące obostrzenia. Mowa o województwach: dolnośląskim, opolskim, śląskim, łódzkim, wielkopolskim.

Wszędzie tam, gdzie przyjęty wskaźnik był niższy niż 35, poluzowano obostrzenia dotyczące branży beauty oraz wprowadzono nauczanie hybrydowe dla klas I-III. To częściowe „odmrożenie” dotyczy 11 pozostałych województw tj. lubuskiego, zachodniopomorskiego, pomorskiego, kujawsko-pomorskiego, warmińsko-mazurskiego, podlaskiego, mazowieckiego, lubelskiego, świętokrzyskiego, małopolskiego i podkarpackiego.

 

 

 

Jak wynika z najnowszej edycji raportu Stava o rynku dowozów jedzenia, rynek dostaw jedzenia w 2020 roku był wart prawie 9,5 mld zł i w porównaniu do 2019 roku urósł aż o 42%. Czy zarabianie na dowozach jedzenia się opłaca? Zobacz nasz pomysł na biznes.

Duży wzrost branży dowozu jedzenia w dużej mierze jest efektem ograniczeń wprowadzonych w działalności gastronomicznej – przez znaczącą część zeszłego roku restauracje mogły funkcjonować wyłącznie na wynos i w dowozie. Natomiast ten rynek od lat rośnie w dwucyfrowym tempie i nic nie wskazuje na to, żeby miał gwałtownie wyhamować. W cyklu pomysł na biznes: Jak założyć własną firmę gastro–kurierską?

Rynek dostaw jedzenia

Jeszcze w 2017 roku, rynek dowozów jedzenia był wart ok. 5,5 mld złotych. Oznacza to, że cztery lata temu wszystkie zamówienia z dostawą wygenerowały prawie dwa razy mniej przychodów ze sprzedaży niż w zeszłym roku. Według prognoz ekspertów, w 2025 roku ten rynek będzie wart prawie 10,3 mld zł. 

Restauracje pozyskują zamówienia z różnych źródeł. Od lat najpopularniejszym sposobem jest po prostu telefon do ulubionego lokalu i zamówienie jedzenie w trakcie rozmowy. Dynamicznie natomiast rośnie segment zamówień online, m. in. przez takie platformy jak Pyszne.pl czy Glovo, ale także przez strony internetowe restauracji czy ich strony na Facebooku. 

Polacy wolą opłacać zamówienia przy odbiorze (łączne 53,5%). Jeden na trzech kupujących decyduje się na płatność gotówką, a jeden na pięciu kartą. Rośnie grono osób, które opłaca zamówienie z wyprzedzeniem, korzystając z płatności online – to już 46,5% konsumentów. 

Kiedy zamawiają Polacy? Jeżeli chodzi o dni tygodnia to najchętniej zamawiamy posiłki w niedzielę, a najrzadziej w poniedziałek. Tygodniowy szczyt zamówień z dostawą zaczyna się w piątek po południu. Natomiast jeżeli przeanalizujemy natężenie dowozów w ciągu dnia to okazuje się, że spory ruch zaczyna się ok. 12:00 i trwa aż do okolic 20:00.

Nowe możliwości – dowozy zakupów

Pandemia mocno zmieniła zwyczaje zakupowe Polaków. Boom na dowozy jedzenia to jeden ze sposobów radzenia sobie z lockdownem, ale zwiększone zainteresowanie widać również na innym rynku związanym z dostawami – chodzi o zamawianie zakupów przez internet z opcją szybkiego dowozu pod wybrany adres. Jeszcze rok temu oczekiwanie kilka dni, a czasami nawet tygodni, na produkty zakupione online było normą. Dziś coraz więcej produktów jest dostarczanych w ciągu kilku godzin od zamówienia.

Według badań Deloitte, już 37 proc. Polaków korzysta z opcji zakupów online z dostawą do domu. Taki odsetek konsumentów decydujących się na zakupy z dowozem to najwyższy wynik w historii badania Global State of the Consumer Tracker. Dlatego też coraz więcej sieci handlowych mocno inwestuje w segment e–grocery (dowozy zakupów spożywczych) oraz quick commerce (szybkiej dostawy różnych produktów).

Kto realizuje dowozy jedzenia i zakupów?

Boom na dowozy jedzenia i zakupów to trend, na którym korzysta kilka rodzajów podmiotów. Wśród nich są sieci gastronomiczne i handlowe, które budują nowy, w dużej mierze cyfrowy kanał sprzedaży. Zyskują na tym trendzie również platformy do generowania zamówień. Swoje biznesy rozbudowują też firmy, które są wyspecjalizowane w realizowaniu usług dowozów dla restauracji i sklepów oraz dowożące posiłki i zakupy niezależnie od źródła zamówienia.

Firmy gastro–kurierskie i specjalizujące się w szybkich dostawach miejskich odnotowują rosnący popyt na swoje usługi nie tylko ze względu na rosnące trendy konsumenckie. Coraz więcej restauratorów i retailerów zaczyna rozumieć, że to jest po prostu tańsza i bardziej opłacalna alternatywa dla zatrudniania własnych kierowców. 

O ile przed pandemią spore grono właścicieli restauracji czy sklepów nie przykładało do dowozów należytej uwagi. Teraz sytuacja zmusza przedsiębiorców do dokładnych analiz swoich rozwiązań logistycznych, ponieważ przychody “z sali”, w wypadku gastronomii, nie są w stanie zrekompensować źle zaplanowanych dowozów, a na retailerów rośnie cyfrowa presja.

Jak założyć firmę zajmującą się dowozem zakupów?

Dynamicznie rosnące rynki dowozów zakupów i dostaw jedzenia to biznesowa szansa dla wielu ludzi myślących o założeniu własnej firmy. Co ważne, nie trzeba wymyślać całego modelu biznesowego od zera. Można skorzystać z doświadczeń firmy, która zajmuje się tym rynkiem od siedmiu lat i zrealizowała już miliony dowozów. Wystarczy zainteresować się franczyzą sieci gastro–kurierskiej Stava.

Istniejąca od 2014 roku Stava ma obecnie 34 oddziały franczyzowe w 29 miastach w Polsce a kilka kolejnych jest w trakcie uruchamiania. Sieć specjalizuje się w profesjonalnym dowozie posiłków z restauracji oraz zakupów ze sklepów. 

– Nasza oferta jest dla restauracji i sklepów alternatywą do zatrudniania własnych kurierów – mówi Paweł Aksamit, prezes zarządu Stava. – Usługa oferowana przez oddziały Stava jest przeciętnie o 20–25 proc. tańsza niż własny kurier, a jednocześnie skraca czas oczekiwania klienta na zamówienie średnio o 20–30 minut. Do tego restaurator czy właściciel sklepu otrzymuje niezawodność dostaw i najzwyczajniej w świecie ma spokojną głowę.

Franczyzobiorcy sieci Stava obsługują wielu największych klientów w branży gastronomicznej, w tym marki takie jak McDonald’s, KFC, Pizza Hut, Burger King, Sphinx, Bobby Burger, Telepizza czy North Fish. Kurierzy Stava dowożą również zakupy ze sklepów Stokrotka w kilkunastu miastach w całym kraju oraz z sieci sklepów sportowych Decathlon.

Cyfrowy fundament

Podstawą efektywności logistycznej oddziałów Stava jest autorski system informatyczny, który automatycznie rozdziela zlecenia kurierom i optymalizuje trasy przejazdów, analizując kilkadziesiąt różnych czynników. 

– Z zewnątrz każdy system logistyczny wygląda podobnie. To jednak niewidoczne gołym okiem niuanse sprawiają, że jesteśmy w stanie zapewnić restauracjom lepsze ceny i czasy dostaw niż przy zatrudnianiu własnych kurierów oraz jednocześnie zysk dla franczyzobiorców i dla nas. To są zagadnienia, które trudno ocenić niedoświadczonej osobie z zewnątrz. O klasie naszych rozwiązań świadczy jednak siedem lat doświadczenia, stabilny i szybki wzrost, dziesiątki firm, które bez powodzenia próbowały z nami konkurować w międzyczasie oraz grono naszych największych klientów. Niektórzy z nich przyglądali się naszym rozwiązaniom przez trzy lata, zanim zdecydowali się wdrożyć je szeroko w swoich restauracjach i sklepach. Myślę, że to mówi samo za siebie – zauważa Grzegorz Aksamit, wiceprezes Stava.

System rozwijany przez Stava analizuje kilkadziesiąt różnych czynników i w czasie rzeczywistym optymalizuje trasę przejazdu kuriera. Buduje mu kolejkę zleceń w taki sposób, aby nie jeździł “na pusto” i dostarczał zakupy oraz jedzenie w odpowiednim czasie. Dzięki temu systemowi, kurierzy Stava realizują 3–4 dostawy na godzinę, podczas gdy kurierzy zatrudniani przez restaurację są w tym samym czasie sfinalizować do dwóch dowozów.

Jak zostać franczyzobiorcą Stava?

Do otwarcia oddziału pod szyldem Stava potrzeba 50 tys. zł kapitału, który może pochodzić z pożyczki czy dotacji oraz 20 tys. zł środków własnych, tzw. “poduszki finansowej”. – Szukamy partnerów, którzy mieszkają w miejscu prowadzenia oddziału oraz są gotowi w 100 proc. poświęcić się jego prowadzeniu. Otwieramy oddziały w miastach, które mają więcej niż 40 tysięcy mieszkańców – podkreśla Paweł Aksamit.
Chcesz dowiedzieć się więcej i poznać biznesplan oddziału Stava? Wypełnij formularz.


Franczyzodawca przeprowadza kandydatów przez wieloetapowy proces rekrutacji, a następnie kilkutygodniowych szkoleń, teoretycznych i praktycznych. Po podpisaniu umowy, franczyzobiorcy uzyskują dostęp do system Stava, całej wiedzy i doświadczenia firmy oraz, po spełnieniu odpowiednich kryteriów, do umów sieciowych z największymi markami rynku gastronomicznego i handlowego. W niektórych lokalizacjach oddział startuje z dwoma dużymi klientami na start: restauracją McDonald’s i sklepem sieci Stokrotka.

Ile można na tym zarobić? Według właścicieli konceptu, oddział może osiągnąć rentowność już przy 30–60 dostawach dziennie. – W prawidłowo zarządzanym oddziale każdy zaangażowany w realizację dowozów samochód generuje zysk rzędu 1–2,5 tys. zł miesięcznie – dodaje Paweł Aksamit. – Obecnie najmniejsze oddziały angażują po kilka, a największe po kilkadziesiąt samochodów.

Młody biznes narażony jest na wiele niedogodności. Jedną z nich jest niebywale duża ilość reklam, które bombardują młodego przedsiębiorcę od chwili założenia działalności gospodarczej

Znacie to uczucie. Szukacie używanego Focusa i przez dwa tygodnie, lub dłużej wyświetlają się wam w internecie oferty z rynku wtórnego właśnie z tym modelem lub z innym z klasy kompaktów. Nawet jeśli rzeczony samochód już kupicie. To efekt działania algorytmów, które dostosowują reklamy do zainteresowań i wyszukiwań konkretnego użytkownika. A jakie reklamy pokazują się w internecie osobom zakładającym działalność gospodarczą? Sprawdziliśmy!

Pokaż swoje reklamy, a powiem Ci kim jesteś

Informacje, jakie mają o nas internetowi giganci, pozwoliłyby na napisanie solidnej charakterystyki postaci, z której wiele osób dowiedziałoby się sporo o naszych zainteresowaniach, aspiracjach, a nawet możliwościach finansowych. Nie bez kozery można powiedzieć: pokaż mi swoje reklamy, jakie wyświetlają Ci się w internecie, a powiem Ci, kim jesteś, lub bardziej, czego w internecie szukasz…

Co wyświetla się osobom zakładającym działalność gospodarczą?

A co wyświetla się osobom zakładającym działalność gospodarczą? Z pewnością jest to grupa, która przed rejestracją firmy przeczesuje internet w poszukiwaniu ważnych informacji, pozostawiając po sobie „ślad” zbudowany z wyszukiwanych fraz. Na tej podstawie, odpowiednie algorytmy „podrzucą” na ekran coś, co może zainteresować przyszłego przedsiębiorcę. Co wyświetla się jako pierwsze? Nie zgadniecie!

Trzy osoby – ten sam lider reklam

Zapytaliśmy trzy osoby, które w ostatnim czasie założyły lub zakładają działalność gospodarczą. U wszystkich trzech odnotowaliśmy jednego zdecydowanego lidera reklam. Może to przypadek… a może nie! Najczęściej wyświetlaną informacją wśród reklam na stronach internetowych znalazła się u nich oferta... pieczęci firmowych. Wiemy też, że jedna z osób z naszego fokusowego badania, skorzystała właśnie z tej oferty (!). Reklamy jednego z producentów pieczątek wyskakują na stronach internetowych bardzo często i przez dłuższy czas, nawet jeśli pieczęć już dawno została wyrobiona.

Inna rzecz, to fakt, że zgodnie z polskim prawem, pieczęć firmowa nie jest obowiązkowa...

CZYTAJ TAKŻE: Pieczątka firmowa. Nie musisz jej mieć. Czy na pewno?

Branża moto wierzy w twój biznes

Kolejnym rodzajem reklam, które często pojawiały się osobom zakładającym biznes, były oferty leasingowe samochodów osobowych lub ich najmu długoterminowego. Nawet jeśli te osoby nie szukały specjalnie tego typu rozwiązań na starcie. Co ciekawe, są to często auta z bardzo wysokiej półki cenowej. Najwyraźniej branża moto mocno wierzy w sukces Twojej startującej firmy i na dobry start chce zaproponować Ci auto, którego finansowanie będzie miesięcznie kosztowało Cię grubo ponad 1000 lub 2000 złotych – oczywiście netto! Reklamodawcy podchodzą do Ciebie jak do rasowego przedsiębiorcy, w dodatku VAT-owca!

A może konto dla przedsiębiorcy?

Trzecim rodzajem reklam są te związane z zakładaniem konta bankowego dla przedsiębiorców, z przeróżnymi udogodnieniami. Mało tego. Jeśli zarejestrujesz swoją firmę w CEIDG, możesz być niemal w 100% pewny, że następnego dnia, zadzwoni do Ciebie pracownik jednego z banków „ze specjalną ofertą” adresowaną dla przedsiębiorcy! Podałeś swój numer? Spodziewaj się kolejnych propozycji, zresztą nie tylko od banków.

Telekomy i ich biznesowe komórki

Na łowy z ofertami dla przedsiębiorców ruszają także firmy telekomunikacyjne. Co prawda, z reklam, jakie wyświetlały się w naszej grupie, nie wynikało, że były to oferty adresowane do przedsiębiorców. Wskazywały na to jednak proponowane telefony ze zdecydowanie wyższej półki cenowej, które w wielu opracowaniach nazywane są „flagowcami” lub „smartfonami biznesowymi”.

CZYTAJ TAKŻE: Najlepszy telefon służbowy. Zobacz, jaki wybrać

Najwyraźniej, operatorzy chcą Cię przekonać na starcie, że przedsiębiorcy nie wypada nosić w kieszeni „średniaka” lub modelu budżetowego… choć znamy i takich, którzy z premedytacją kupują tanie modele, mimo że ich firma świetnie daje sobie radę na rynku. Pamiętaj, to Twój wybór i twoje koszty, których na starcie nie warto pompować do granic wytrzymałości.

Mała firma – kompleksowy poradnik jak założyć firmę. TOP 10 początkującego przedsiębiorcy

Reklamy skrojone na miarę

Wśród reklam, z różną intensywnością odnotowaliśmy także reklamy precyzyjnie dopasowane do specyfiki działalności gospodarczej. I tak, właściciel studia fotograficznego, który wyszukiwał dostępną ofertę światła do studia, dostał przy tej okazji cały pakiet reklam z aparatami, statywami i obiektywami.

Z kolei właściciel przyszłej firmy transportowej oprócz leasingów natrafił na oferty monitoringu GPS floty oraz… pasów zabezpieczających towar. Inna z uczestniczek badania, która planuje po lockdownie otworzyć własny salon fryzjerski i barberski, odczytuje szereg ofert firm kosmetycznych oraz produkujących akcesoria do tego typu działalności.

Amerykański magazyn po raz kolejny opublikował listę najzamożniejszych ludzi. Aby się na niej znaleźć trzeba posiadać majątek przekraczający wartość 1 miliarda dolarów. Udało się to kilku naszym rodakom. Polacy wśród najbogatszych ludzi świata mają 7-osobową reprezentację.

W co inwestują najbogatsi ludzie świata

Osiągnięcie wyznaczonego przez „Forbes” pułapu może wydawać się niemożliwym, ale jak widać coraz większej ilości osób to się udaje. A liczby wymieniane przy kolejnych nazwiskach są dowodem na to, że posiadając dobry biznesowy zmysł można te pieniądze nie tylko mieć, ale i pomnażać. Także wymienieni Polacy wśród najbogatszych na świecie inwestują, aby zwiększyć aktywa.

[et_bloom_inline optin_id="optin_4"]

Od wielu lat na czele listy znajdują się osoby powiązane z wirtualnym światem i nowymi technologiami. Nie dziwi więc obecność w pierwszej dziesiątce takich nazwisk jak: Jeff Bezos, Elon Musk, Bill Gates czy Mark Zuckerberg. Ale jak pokazuje wysoka pozycja Bernarda Arnaulta nadal dochodowe są dobra luksusowe.

CZYTAJ TAKŻE: Co to są raje podatkowe?

Profile biznesowe Polaków ujętych w raporcie nieco różnią się od osób tworzących światową czołówkę. Ale jak widać obrana przez nich droga jest słuszna, skoro dzięki niej cieszą się bogactwem.

CZYTAJ TAKŻE: Polski rynek dóbr luksusowych się kurczy. Które branże mają się najgorzej?

Polacy wśród najbogatszych ludzi świata. Oto co robią

Michał Sołowow (4 mld dolarów) – kierowca rajdowy, który karierę sportową zamienił na biznes. Należące do niego firmy zajmują się między innymi: produkcją styropianu, płytek ceramicznych i ceramiki sanitarnej oraz podłóg drewnianych. Takie marki jak Cersanit i Barlinek to dopiero początek długiej listy biznesów.

Jerzy Starak (3,6 mld dolarów) to przedstawiciel branży farmaceutycznej. Posiada większościowe udziały Polpharmy oraz produkującego preparaty ziołowe Herbapolu.

Majątek Tomasza Biernackiego wyceniono na 3,2 mld dolarów. Mężczyzna zbudował go jako założyciel i współwłaściciel sieci sklepów Dino Polska.

CZYTAJ TAKŻE: Handel detaliczny 2021. Czy małe sklepy poradzą sobie po pandemii? [WYWIAD]

Na liście nie mogło zabraknąć Zygmunta Solorz-Żaka (3,2 mld dolarów). Przedsiębiorca kojarzony jest głownie z branżą mediową i należącym do niego Polsatem. Ale jego wpływy sięgają też do innych dziedzin min. telekomunikacji, finansów a nawet energetyki.

Dominika Kulczyk, to jedyna Polka wymieniona przez magazyn „Forbes”. Bizneswoman zajmuje 1517 miejsce w rankingu, z majątkiem wycenionym na 2,1 mld dolarów. Jej działania są wszechstronne. Kulczyk jest związana z takimi podmiotami jak: Kulczyk Foundation, Kulczyk Holding czy Polenergia S.A., zajmująca się pozyskiwaniem energii ze źródeł odnawialnych.

CZYTAJ TAKŻE: Na rynku zostaną trzy sieci monopolowe. Cała prawda o biznesie alkoholowym – wywiad

Ostatnie miejsce zajmowane przez Polaków to pozycja 2263. Co ciekawe zajmują ją wspólnie: Rafał Brzoska i Zbigniew Juroszek. Obaj dysponują majątkami wartymi 1,3 mld dolarów. Rafał Brzoska to założyciel firmy InPost, podbijającej rynek paczkomatami. Zbigniew Juroszek z rodziną znani są w branży deweloperskiej – spółka Atal.

Golf, znany z amerykańskich filmów o milionerach jako relaksujący, jest jednym z najbardziej kontuzjogennych sportów. Tylko w ubiegłym roku golfistom przydarzyło się ponad 32 mln urazów, a ich leczenie pochłonęło 320 mld dolarów. Polka wynalazła specjalny kombinezon, który pozwala ograniczyć liczbę kontuzji.

Justyna Bącela jako trenerka golfa doskonale wie, jak trudne dla jej podopiecznych jest wykonanie swingu golfowego, czyli charakterystycznego w tym sporcie zamaszystego ruchu ciałem, który ma na celu uderzenie kijem golfowym w piłkę. Widząc ten ruch w filmie, nie wydaje się on niczym trudnym – aktor wykonuje zamach, a piłka leci hen daleko w kierunku dołka. W rzeczywistości prawidłowo wykonany swing golfowy wymaga bardzo dużego wysiłku, niezliczonych godzin ćwiczeń i niestety – kontuzji.

[et_bloom_inline optin_id="optin_4"]

Okazuje się, że tylko w minionym roku pasjonaci golfa na całym świecie, a jest ich około 150 mln - doznali aż 32 mln urazów, których leczenie pochłonęło łącznie ok. 320 mld dolarów. Rozwiązaniem może być polski wynalazek, nad którym intensywnie pracuje Justyna Bącela i jej zespół Weregolf. Mowa o inteligentnym kombinezonie, który poprzez zastosowanie sztucznej inteligencji analizuje ruch golfisty i w czasie rzeczywistym wysyła informację zwrotną o nieprawidłowym ułożeniu ciała, sygnalizując to poprzez wibrację w miejscu, w którym należy skorygować postawę. Dzięki niemu zarówno początkujący, jak i zaawansowani golfiści mają możliwość ćwiczenia prawidłowej pamięci mięśniowej zwiększając efektywność wysiłku i eliminujący ryzyko urazów.

CZYTAJ TAKŻE: Pomysł na biznes. Czy warto inwestować w srebrną gospodarkę?

- Pomysł na stworzenie kombinezonu dla golfistów wziął się od mojej pasji do gry w golfa, która trwa już kilka ładnych lat. Od 2 lat jestem także certyfikowanym instruktorem Polskiego Związku Golfa. Na początku mojej przygody z tym sportem borykałam się z nauką swingu – podstawowego ruchu golfisty. Jest on bardzo skomplikowany, uznawany za drugi (po skoku o tyczce) najtrudniejszy manewr w sporcie. Ciężko jest go zrozumieć, a jeszcze ciężej jest wprowadzić go w swoje ciało – tłumaczy Justyna Bącela, CEO Weregolf. – Jako instruktor, kiedy próbowałam nauczyć początkujących zawodników odpowiedniego swingu, ciężko było mi wytłumaczyć to zagadnienie tak, by uczniowie nie tylko to zrozumieli, ale potrafili też od razu powtórzyć. Samo pokazywanie – czy to na swoim przykładzie, czy na ekranie telefonu, nie było wystarczające. Wiązało się to z większym nakładem czasu na wypracowanie pewnych nawyków ruchowych. Trening nie zawsze też był tak efektywny, jak zawodnik by tego oczekiwał.

CZYTAJ TAKŻE: Pomysł na biznes. Bushcraft i leśny survival rozwija się wyjątkowo szybko

Pomysł to nie wszystko

Polska trenerka już od dłuższego czasu nosiła się z zamiarem realizacji swojego pomysłu na inteligentny kombinezon, ale dla jednej osoby to żmudna praca na lata. Przełomem okazał się udział w Szkole Pionierów PFR, programie dla przyszłych przedsiębiorców technologicznych, który Polski Fundusz Rozwoju już po raz trzeci zorganizował we współpracy z Allegro. Tam podczas warsztatów Justyna poznała specjalistów w swoich dziedzinach, którzy wspólnie postanowili zrealizować pomysł i stworzyć start-up Weregolf.

Justyna Bącela

Zespół szybko zabrał się do pracy i przy pomocy mentorów Szkoły Pionierów PFR m.in. Mikołaja Małaczyńskiego z Legimi oraz Andrzeja Burgsa z Sygnis Weregolf zaczął intensywnie rozwijać swoje rozwiązanie. Zaledwie kilka miesięcy później ten sam zespół może już pochwalić się zwycięstwem podczas Gali Finałowej Szkoły Pionierów PFR, współpracą z Bones Studio – które współtworzyło między innymi technologie motion capture wykorzystane w grze “Wiedźmin”, oraz rozmowami z inwestorami z portfela PFR Ventures, którzy są zainteresowani sfinansowaniem ich przedsięwzięcia.

weregolf 2

Tym samym grupa młodych innowatorów dołączyła do wyścigu startupów tworzących egzoszkielety – wyposażenia użytkownika wspierające i mobilizujące ciało – wartego globalnie ponad 125 milionów dolarów i generującego co roku przychody na poziomie nawet 100 milionów. Analitycy ResearchAndMarkets.com przewidują, że już za cztery lata rynek może być wart prawie 2 miliardy dolarów.

Technologiczna siła Polek

Szansę na globalny sukces mają także inne pomysły polskich start-uperek. W tegorocznej edycji Szkoły Pionierów PFR to właśnie projekty kierowane i tworzone przez kobiety otrzymały wyróżnienie za największy potencjał biznesowy. Dodatkowo oba wyróżnione projekty są odpowiedzią na wyzwania związane z ekologią, a więc obszarem, który dynamicznie zyskuje na znaczeniu.

CZYTAJ TAKŻE: Kryzys w Polsce najmocniej dotyka małe rodzinne firmy – 75% wzrost niewypłacalności

Narzędzie eCiupaga, stworzone przez start-up Zajka, to urządzenie do mierzenia wilgotności gleby. Dzięki niemu rolnicy są w stanie dostosować nawodnienie pól do potrzeby roślin i zwiększyć swoje plony. Narzędzie banalne w swej prostocie nie jest jednak naszpikowane najnowszymi zdobyczami technicznymi – wręcz przeciwnie. Zespół, któremu przewodzi Katarzyna Gryzło odbył dziesiątki rozmów z rolnikami i plantatorami, tworząc rozwiązanie oparte o Bluetooth. Praktycznie eliminuje on konieczność korzystania z internetu, co w uboższych regionach świata może zaważyć na sukcesie całego projektu. Urządzenie jest połączone z aplikacją, a najważniejszym modułem jest czujnik wilgotności gruntu, który potrafi sprawdzić interesujące nas parametry nawet do 30 cm w głąb ziemi.

Rozwiązanie zostało już docenione na międzynarodowych konkursach, a zespół prowadzi kolejne rozmowy z potencjalnymi klientami. Być może już tej wiosny będziemy mogli zobaczyć eCiupagi wbite w ziemię polskich rolników.

Innym ekorozwiązaniem stworzonym w ramach Szkoły Pionierów PFR jest aplikacja ecoMY, która wesprze samorządy w segregacji śmieci, zwiększając poziom recyklingu i tym samym zmniejszając jego koszty. I tym razem jest to przykład innowacyjnego rozwiązania, które nie musi być naszpikowane technologią. Aplikacja wykorzystuje aparat dostępny w każdym telefonie do skanowania kodów kreskowych na opakowaniach zużytych produktów, tak aby użytkownik miał możliwość szybko sprawdzić, do jakiego pojemnika należy go wyrzucić.

CZYTAJ TAKŻE: Pomysł na biznes. Co najlepiej się sprzedaje, a na co jest raczej mały popyt? [DANE]

Szkoła Pionierów PFR po trzech latach działania stała się kuźnią startupów. Korzystając z umiejętności Polskiego Funduszu Rozwoju do przyciągania startupów oraz bliskiej współpracy z funduszami VC, twórcy doskonale zdają sobie sprawę z tego, czego brakuje startupowcom na wczesnych etapach rozwijania technologicznych firm. Rynek również zdaje się im sprzyjać – bo chęć do rozwijania firm rośnie wśród Polaków w miarę jedzenia. Google szacuje, że w sumie w ciągu ostatnich pięciu lat liczba polskich startupów wzrosła dwukrotnie – jest ich na rynku niemal 5 tys. Zmienia się również wizerunek startupowca – to już nie rzucający studia młodzi buntownicy, a doświadczone w biznesie osoby – nierzadko po czterdziestym roku życia. A jak pokazują wyniki Gali Finałowej Szkoły Pionierów PFR – wśród założycieli innowacyjnych firm jest coraz więcej kobiet.

Lokalny autokomis, handel samochodami okazuje się bardzo rentownym biznesem w czasie koronawirusa. Pandemia wywindowała ceny używanych samochodów do poziomów nie notowanych od lat. Średnia cena ofertowa w lutym była o prawie 2 tys. wyższa niż miesiąc wcześniej.

21 033 zł w styczniu i prawie 23 000 zł w lutym. Tyle wynosiła średnia cena używanego samochodu oferowanego w autokomisach, czy innych punktach sprzedaży samochodów. Wszystko przez pandemię, która zwiększyła popularność samochodów. Stał się on najbezpieczniejszym środkiem transportu. Nawet ci, którzy do tej pory samochodów nie używali, teraz zwrócili się w kierunku własnych czterech kółek.

CZYTAJ WIĘCEJ: Hity eksportowe Polski. Jakie produkty made in Poland zalewają świat?

Na wzrost cen wpływ ma też fakt coraz ostrzejszych norm emisji spalin i konieczność wprowadzenia zmian technologicznych w nowych samochodach. Wysokie koszty produkcji powodują, że nowe samochody są coraz droższe. Jak podaje Instytut Badań Rynku Motoryzacyjnego  w lutym średnia cena nowego samochodu wynosiła 131 tys. W styczniu było to o 2 tys. złotych mniej. Tak duży wzrost cen nowych samochodów spowodowany jest rosnącym segmentem premium. Ta część rynku zanotowała średnio wzrost cen o prawie 6 tys. złotych na jednym egzemplarzu w porównaniu do stycznia. Gdy na początku roku samochodu klasy premium kosztowały średnio 234,3 tys. zł, to już w lutym było to prawie 240 tys.

Rynek aut używanych

I to powoduje, że klienci kierują swoją uwagę właśnie w kierunku samochodów używanych. A ogromny wzrost zainteresowania – co naturalne – wywindował ceny.

To wszystko powoduje, że właściciele lokalnych autokomisów i punktów sprzedaży używanych samochodów mogą więcej zarabiać. Nie dość, że sprzedaż jest większa, to i ceny są wyższe, co powoduje, że można uzyskiwać wyższe marże.

CZYTAJ TAKŻE: Zapłać abonament za radio w firmowym aucie

A ceny mogą jeszcze rosnąć. Wczesna wiosna to czas, gdy komisy samochodowe przeżywają okres największego ruchu. Klienci zaczynają bowiem myśleć już o wakacyjnych wyjazdach.

Według danych sieci autokomisów AAA auto, w trójce najpopularniejszych marek i modeli są Opel Astra, Audi A4 i BMW3. Na kolejnych miejscach są Volskwagen Golf, Passat i Ford Focus. Klienci szukają przede wszystkim samochodów z silnikiem diesla, których średni wiek to 11,3 lata, a deklarowany przebieg to 175 tys. km.

Przedstawiciele komisów samochodowych, z którymi rozmawiał „Magazyn Firma” porównują obecną sytuację do tej, z którą mieli do czynienia ponad 10 lat w czasie globalnego kryzysu finansowego. Większy popyt na samochody używane często zwiastuje fakt, że konsumenci spodziewają się pogorszenia sytuacji ekonomicznej.

Ile jesteś w stanie zrobić, by twój biznes odniósł sukces? W dzisiejszych czasach jest naprawdę ciężko, pomysł na biznes to nie wszystko. W zdobywaniu klientów liczy się kreatywność i efekt zaskoczenia. Michał Koncewicz z „Rośleko” wie to doskonale. Podbija sklepowe półki śpiewając serenady.

[et_bloom_inline optin_id="optin_4"]

Prowadzenie biznesu wymaga determinacji

Bycie przedsiębiorcą to duże wyzwanie, szczególnie w czasach COVID-19. Eventy i spotkania, na których można by zaprezentować swój produkt szerszej grupie odbiorców praktycznie się nie odbywają. Akcje promocyjne zostały ograniczone. W biurach nie ma pracowników, więc dotarcie do nich jest utrudnione. Jedną z niewielu szans na skontaktowanie się z potencjalnym kontrahentem jest internet. Ale takich jak ty jest wielu. A wysłana wiadomość ma duże szanse na to, by zginąć w kolejnej skrzynce mailowej.

CZYTAJ TAKŻE: Pomysł na biznes. Bushcraft i leśny survival rozwija się wyjątkowo szybko

Wprowadzenie nowego produktu na rynek jest naprawdę trudne. Przekonał się o tym Michał Koncewicz, twórca „Rośleko”, alternatywy dla napojów roślinnych będących substytutem mleka. Mężczyzna, który przez wiele lat grał w zespole rockowym, postanowił poszukać szczęścia w biznesie. Pomysł podpowiedziało mu życie. Gdy sam zaczął mieć problemy zdrowotne szukał produktów, które będzie mógł spożywać mimo alergii pokarmowych. Niestety wszystkie dostępne na rynku nie spełniały jego wysokich wymagań smakowych. Ale stworzenie marki „Rośleko” to był dopiero początek. Problem zaczął się, gdy Koncewicz szukając miejsca zbytu chciał rozpocząć rozmowy z największymi sieciami handlowymi.

CZYTAJ TAKŻE: Przebranżowienie – pandemiczne słowo klucz. Nawet dla gwiazdy disco-polo

Najpierw pomysł na biznes potem piosenka

Mimo najszczerszych chęci i wielu prób, cel nie został osiągnięty. A twórca „Rośleko” nie doczekał się odpowiedzi. Nie poddał się jednak i nie załamał rąk. Skorzystał ze swoich umiejętności i postanowił zadziałać niekonwencjonalnie. Skoro normalne sposoby komunikacji zawiodły, ułożył i zaśpiewał piosenkę pt. "Na półce w Żabce". Nagranie szybko trafiło do kupca zajmującego się w sieci Żabka nabiałem. Niedługo potem w mediach społecznościowych firmy pojawiła się informacja o współpracy.

CZYTAJ TAKŻE: Pomysł na biznes. Czy warto inwestować w srebrną gospodarkę?

Można? Można! Ta historia jest doskonałym przykładem na to, że kreatywność się opłaca.

Zmiana branży czy rodzaju świadczonych usług nie jest niczym dziwnym w biznesie. Ale przed pandemią koronawirusa proces ten postępował o wiele wolniej. Teraz, rok po wprowadzeniu obostrzeń decyzje trzeba podejmować z dnia na dzień. Przebranżowienie stało się nie tylko modne, ale i konieczne. Przekonały się o tym także gwiazdy.

Czym jest przebranżowienie

W ścisłym znaczeniu przebranżowienie to zmiana branży, w której przedsiębiorca prowadzi działalność gospodarczą. W szerszym ujęciu przebranżowieniem określa się także zmianę sposobu działania czy świadczonych usług. Jeżeli prowadzisz studio fotograficzne i do tej pory realizowałeś sesje zdjęciowe do katalogów sklepów to działasz w branży marketingowej. Niestety w związku z pandemią sklepy, które były twoimi klientami zostały zamknięte i nie masz zleceń. Zaczynasz więc pisać teksty jako copywriter, pozostajesz w branży marketingowej, ale w całkiem innej roli.

[et_bloom_inline optin_id="optin_4"]

Przebranżowienie to szansa czy konieczność?

W większości przypadków powodem przebranżowienia są pieniądze, a raczej ich brak. Firma musi zarabiać, jeżeli tego nie robi przedsiębiorca powinien ogłosić bankructwo i szukać zatrudnienia. Brutalna prawda jest taka, że pieniądze są potrzebne do życia. Oczywiście próby ratowania biznesu są chwalebne, ale jeśli twoja firma ma problemy z powodu pandemii to szanse na szybką zmianę realiów są raczej nikłe.

CZYTAJ TAKŻE: Pandemia to złoty czas dla kurierów? Niekoniecznie! Puszka pandory w przesyłce kurierskiej.

Jeśli więc prowadzisz działalność gospodarczą, poszukaj nisz. Obserwuj sytuację w kraju i wejdź do branży, która mimo koronawirusa prężnie działa. Najprostszym przykładem z ostatniego roku jest dostosowanie firmy do szycia maseczek. Wszyscy obywatele są zobowiązani do ich noszenia. A patrząc na tempo szczepień, raczej szybko popyt na nie nie zmaleje.

Ogromny wzrost zysków odnotowują także biznesy, które opierają się na dostarczaniu produktów pod drzwi. Nie chodzi wcale o dania na wynos. Pora na pola, Zielona Skrzynka, RanoZebrano oraz inne firmy o zasięgu lokalnym zarabiają na tym, że ułatwiają swoim klientom życie w czasie pandemii. Naprawdę pomysłów na przebranżowienie nie brakuje, wystarczy się rozejrzeć.

CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus zabija przedsiębiorczość? Polacy zamiast firmy wybierają etat

Znani i lubiani też zmuszeni do zmiany branży

Nie ma równych i równiejszych, pandemia dała w kość wszystkim. Aktorzy nie występują, muzycy nie koncertują. Ilość szans na zarobek bardzo spadła, a wizja bezrobocia staje się coraz wyraźniejsza w związku z niepewną sytuacją i obostrzeniami. Jak sobie radzą znani i lubiani?

CZYTAJ TAKŻE: 10 pomysłów na prosty biznes dla młodej mamy

Łukasz Płoszajski – aktor znany z serialu "Pierwsza miłość” prowadzi wielobranżowy sklep internetowy. Marcin Miller – gwiazda muzyki disco polo i wokalista zespołu Boys, inwestuje w hurtownię jaj. Małgorzata Rozenek-Majdan chce zawojować branżę odzieżową swoją linią ubrań. A Katarzyna Cichopek – aktorka serialu „M jak miłość” i właścicielka szkoły tańca uruchomiła markę biżuteryjną YACICHOPEK. Z kolei odpoczywający od koncertów Dawid Podsiadło postawił na swoją pasję, jaką są gry komputerowe. Muzyk stał się inwestorem Polskiej Ligi Esportowej.

Jak otworzyć sklep alkoholowy? Ile trzeba na to wydać? Jak szukać lokalizacji? Czy nocna prohibicja ogranicza rynek i dlaczego COVID zwiększył obroty w branży? W specjalnym wywiadzie o kulisach branży opowiada Sławomir Skowron, twórca sieci ponad 60 sklepów z alkoholem pod marką Al.Capone.

Szymon Ostrowski: Kilka razy przekładaliśmy naszą rozmowę. Udało się dopiero w połowie stycznia. Wcześniej mieliście żniwa?

Grudzień jest najlepszym miesiącem w branży alkoholowej. W Sylwestra dobry sklep z alkoholem robi często taki obrót, jak przez cały zwykły tydzień. Wtedy sprzedają się głównie  mocne alkohole. Piwo jest produktem całorocznym ale oczywiście najlepsze jest lato. Najgorzej jest w styczniu i lutym. Potem sprzedaż rośnie do października. COVID wprowadził spore przetasowania w branży. Producenci alkoholu zaliczyli spore spadki sprzedaży w segmencie gastronomii. Nie było przecież imprez, dyskotek, nie było festiwali. Na tym wszystkim skorzystaliśmy my, sklepy detaliczne z alkoholem. W czasie pierwszego lockdownu bardzo mocno wzrosła sprzedaż droższych alkoholi. Do naszych sklepów przychodziło mniej klientów ale wydawali dużo więcej.

CZYTAJ WIĘCEJ: Pomysł na biznes. Bushcraft i leśny survival rozwija się wyjątkowo szybko

Czy to może być przyczyną większego niż zwykle zainteresowania sklepem z alkoholem jako biznesem? To jeden z najpopularniejszych pomysłów na biznes i najchętniej wyszukiwana fraza biznesowa.

[et_bloom_inline optin_id="optin_9"]

Branża alkoholowa i zarabianie na tym cieszy się ogromnym zainteresowaniem osób, które chcą zdywersyfikować biznes albo uruchomić go od podstaw. COVID spowodował, że branża alkoholowa przeżywa klęskę urodzaju. Tak dużą, że nasiliła się – i tak już obecna wcześniej – tendencja wprowadzania coraz większych stoisk alkoholowych do sklepów spożywczych, a nawet przekształcania ich w typowe sklepy monopolowe.

Prognozy wskazują, że Polacy piją coraz więcej więc zapotrzebowanie na produkty „wyskokowe” nie maleje.

Sławomir Skowron: Zmienia się kultura picia. Kończą się czasy imprez, które kończyły się równo z tym jak skończył się alkohol. Bardzo rzadko się upijamy. Czysta wódka jest w odwrocie. Bardzo szybko rozwija się rynek whisky. W odwrocie jest cydr, do którego osobiście czuję sentyment i miałem nadzieję, że przebije się w świadomości. Jesteśmy przecież jednym z największych producentów jabłek. Tak wspaniały produkt zabiła akcyza, która spowodowała, że cydr jest za drogi. I dlatego tak mało popularny.

Pijemy też coraz więcej słabszego alkoholu. Wyobraź sobie, że jeszcze kilka lat temu nie miałem na półkach żadnego wina bezalkoholowego. Dziś jest ich około 10. Trzeba pamiętać o ogromnym sukcesie piw bezalkoholowych. Tylko w ubiegłym roku przyrost w tej kategorii osiągnął kilkadziesiąt procent. Rynek radlerów, czyli słabych piw o zawartości do 2% alkoholu, rozwija się w tempie astronomicznym. Producentom opłaca się kreowanie mody na takie alkohole. Dlaczego? Nie są objęte akcyzą przez co uzyskuje się na nich dużo wyższą marżę. Mówiąc wprost. Piwo bezalkoholowe na półce ma cenę taką samą jak „zwykłe”, a koszty są niższe. Piwo jest stałym elementem wielu spotkań. Dziś na spotkania towarzyskie  często jedziemy samochodem. Kierowca zamiast alkoholu wybiera piwo bezalkoholowe.

CZYTAJ TAKŻE: Lokal zamknięty, a koncesja na alkohol do zapłaty. To absurd – oceniają restauratorzy.

Mimo to atrakcyjność sklepu z alkoholem jako biznesu nie maleje.

Każdemu, kto zastanawia się nad uruchomieniem biznesu radzę jedno: rób to, na czym się znasz. Jeśli jesteś hydraulikiem i na tym się znasz, to właśnie to rób zarobkowo. Chcesz mieć większą firmę, zatrudnij dodatkowego hydraulika, zacznij sprzedawać akcesoria wodno-kanalizacyjne. Gdy nagle przyjdzie ci do głowy uruchamianie sklepu z alkoholem bo to modne i opłacalne, radzę ostrożność. Sklep monopolowy ma z warzywniakiem jeden wspólny element – w obu miejscach odbywa się sprzedaż. Wszystko inne nijak do siebie nie pasuje.

Gdy prowadzisz warzywniak, musisz bardzo dużo pracy włożyć w to, by osiągnąć satysfakcjonujący obrót. Pomyśl, ile ziemniaków musisz sprzedać, żeby zarobić satysfakcjonującą kwotę. Butelka wódki to około 20-25 zł. Wystarczy sprzedać jedną i masz dużo większy obrót niż w warzywniaku. I wielu przedsiębiorcom wydaje się, że właśnie dlatego tak łatwo się na tym zarabia. Niezależnie od tego, czy prowadzili fryzjera, myjnię samochodową, czy ten podkreślany przez nas „zieleniak”, decydują się na uruchomienie sklepu z alkoholem. A potem jest klapa. Sam ratowałem wiele takich biznesów od plajty doradzając ich założycielom.

Nie możesz mówić inaczej. Przecież nie chcesz mieć za dużej konkurencji

Za sprzedaż alkoholu w Polsce zabrało się obecnie zbyt wiele osób. W efekcie rynek jest bardzo rozdrobniony. Dane firmy Nielsen, która zajmuje się analizowaniem rynku , pokazują, że niezależnych sklepów alkoholowych mamy w naszym kraju 5,5 tys. Nie ma tu dużych sieci, które mogą zdominować rynek. Najwięksi mają po kilkadziesiąt sklepów. My w ramach marki Al.Capone mamy 62 sklepy i już jesteśmy w czołówce. Zwróć uwagę, że wystarczy mniej niż 100 sklepów by już być liczącym się graczem w tej branży. My chcemy dalej się rozwijać i ten rynek skonsolidować.

.....................

Ile faktycznie kosztuje uruchomienie sklepu z alkoholem, jaka lokalizacja jest najlepsza i na co uważać? przeczytaj w dalszej części wywiadu dostępnej

w specjalnym wydaniu MAGAZYNU FIRMA w formie pdf. Pobierz najnowszy numer klikając w boks poniżej

[et_bloom_inline optin_id="optin_11"]

Rynek obliczany na 40 tys. potencjalnych klientów w Polsce oraz… setki tysięcy hektarów miejsc wyznaczonych w lasach, jako pola biwakowe, może brzmieć jak pomysł na postpandemiczny biznes. Bushcraft i leśny survival po pandemii nie odmieni świata, ale pewnie znajdą się firmy, które na nim zarobią.

Potencjał bushcraftu

Według wyliczeń przedstawionych niedawno przez resort klimatu i środowiska nawet 40 tys. osób może być zainteresowanych mocno nietypową aktywnością turystyczną, jaką jest bushcrafting i survival. Najwyraźniej niektórzy zamiast podróży lotniczej do hotelu z opcją all-inclusive, lub objazdówką klimatyzowanym autokarem, wolą uciec do lasu, by tam spędzić noc albo i dłużej, bo na tym polega coraz popularniejsza terenowa turystyka.

Jednym z pierwszych, którzy przysłużyli się rozwojowi tej formy wypoczynku, był Richard Harry Graves – irlandzko-australijski poeta i pisarz, którego życiorys był pełen adrenaliny. W czasie II wojny światowej był założycielem i dowódcą legendarnej jednostki Australian Jungle Rescue, w skład której wchodziło 60 żołnierzy włączonych do amerykańskich sił powietrznych operujących na Dalekim Wschodzie. Przeprowadzili oni ponad 300 akcji ratowniczych, w których nikt nie zginął! Po zakończeniu wojny, Graves oprócz tworzenia literatury, zajął się utworzoną przez siebie szkołę bushcraftową, przez którą przewinęły się tysiące wielbicieli survivalu. Jego biznes świetnie prosperował przez 20 lat, niemal do śmierci australijskiego bohatera.

CZYTAJ TAKŻE: Pomysł na biznes. Co najlepiej się sprzedaje, a na co jest raczej mały popyt? [DANE]

Lasy Państwowe wchodzą w turystykę

Modę na bushcraft docenili niedawno leśnicy, którzy jeszcze kilka lat temu przeganiali turystów biegających z  plecakami i siekierkami po lesie. Zamiast walczyć z modnym zjawiskiem, postanowili wsłuchać się w potrzeby leśnych survivalowców udostępniając im w ostatnim czasie 46 miejsc o łącznej powierzchni 65 tys. hektarów, gdzie mogli oddawać się swojej pasji. Pilotażowy projekt zakończył się raczej sukcesem, a Lasy Państwowe zdecydowały się na kolejny krok: miejsca do nocowania na dziko zostaną wyznaczone we wszystkich 429 nadleśnictwach w Polsce. Każde z nich ma mieć minimum 1,5 tys. ha, co znaczy, że znajdzie się miejsce nie tylko na nocleg, ale także będzie gdzie pobiegać!

Czyżby wbrew staremu powiedzeniu „nie wywołuj wilka z lasu”, właśnie otworzyła się nowa okazja do zarobku?

Jak zarabiać na leśnym survivalu?

Mamy dwie wiadomości – dobrą i złą. Zacznijmy od tej gorszej. Miłośnicy survivalu są raczej samowystarczalni i nie koniecznie chcą, by na miejscu wszystko ktoś zorganizował. Dobra jest jednak taka, że sam rynek różnego rodzaju akcesoriów, śpiworów, niezbędników, odzieży może w najbliższym czasie cały czas rosnąć.

Po drugie miejscy bushcrafterzy, będą chcieli do lasu jakoś dojechać. Nie zawsze bowiem wybiorą najbliższy kompleks, z pewnością podróż w nieznane na drugi koniec polski będzie dodatkową atrakcją. I tu dochodzimy do potrzeby organizacji wyjazdów, transportu, wskazania miejsca oraz… załatwiania pozwoleń.

CZYTAJ TAKŻE: Rozliczasz się ryczałtem? Ucieka czas na złożenie PIT-28

A może, ktoś śladami Richarda Gravesa, pokusi się na stworzenie specjalnej szkoły przetrwania, która wzorem australijskiego pierwowzoru będzie ćwiczyła hart ducha oraz zamiłowanie do dzikiej przyrody???

Jak zorganizować nocleg w lesie?

Miejsca do biwakowania w lesie mają zostać oficjalnie naniesione na mapy nadleśnictw po 1 maja 2021 roku. W dalszym ciągu będą dostępne lokalizacje z pilotażowej akcji, gdzie przepisy leśne będą zezwalały nawet na użycie turystycznej kuchenki gazowej!.

Zasady organizacji noclegów na dziko w lasach określi regulamin. W pojedynczej lokalizacji będzie mogło nocować bez specjalnego zgłoszenia maksymalnie dziewięć osób. Czas pobytu takiego „nierejestrowanego” wypadu został jednak ograniczony do dwóch nocy z rzędu. W przypadku organizacji dłuższych noclegów, oraz w których weźmie udział więcej niż 9 śmiałków, konieczne będzie przesłanie stosownej informacji mailowej do właściwego  nadleśnictwa. Jeśli leśnicy odpiszą, będzie to oznaczało, że mamy zgodę… Witaj w lesie!

P.S. Warto pamiętać, że prawdziwy bushraftowiec nie ujawnia miejsca swojego noclegu. Liczy się bowiem to by uciekać od innych ludzi, i...leśników 😉

Magazyn Firma

Magazyn Firma to serwis dla przedsiębiorców sektora MŚP. Prosto, konkretnie i praktycznie pokazujemy to, co ciekawe w zarabianiu pieniędzy.

Odwiedź nas na:

Magazyn Firma 2022. All Rights Reserved.
magnifier