magazyn-firma

Branża gastronomiczna. Napiwek dla kelnera. Czy napiwek jest opodatkowany?

Branża gastronomiczna radzi sobie tym lepiej, im lepsza jest pogoda. Dla pracowników gastronomii napiwek jest często traktowany jako dodatek do wynagrodzenia. Pojawia się pytanie, czy napiwek jest opodatkowany?

Czy za napiwek płaci się podatek?

Branża gastronomiczna odbija się po okresie przestoju spowodowanym lockdownami. Gastronomia to dobry sposób na zdobycie doświadczenia zawodowego przez młodych ludzi. To też możliwość zarobienia pierwszych pieniędzy. I choć właściciele lokali gastronomicznych płacą coraz więcej pracownikom sezonowym, to wciąż dla wielu z nich sporym zastrzykiem gotówki i dodatkiem do pensji jest napiwek. I tu pojawia się pytanie, czy za napiwek trzeba odprowadzić podatek

Napiwek jako darowizna

Napiwek bardzo często traktowany jest jako darowizna drobnej kwoty pieniędzy. Okazuje się jednak, że nie jest to właściwy sposób rozliczania. Napiwek jest opodatkowany zgodnie z przepisami o podatku dochodowym od osób fizycznych. Dlaczego? Definicja darowizny opiera się na założeniu, że osoba, która ją otrzymuje nie jest zobowiązany do „odwdzięczenia się” w jakiejkolwiek formie. Tymczasem napiwek przekazuje się kelnerowi lub kucharzowi jako wyraz docenienia jakości pracy i obsługi. W związku z tym nie można powiedzieć, że napiwek jest czymś, za co się nie odwdzięczamy. Gdyby kelner czy kucharz nie wykonali swojej pracy tak dobrze, że pozytywnie zaskoczyli klienta, to by nie dostali takiego napiwku.

Podatek od napiwku

Jak rozliczyć podatek od napiwku? Do rozliczenia podatku od napiwku konieczne będzie ustalenie czasu jego otrzymania i formy. Inaczej bowiem rozliczany będzie napiwek w formie gotówkowej, a inaczej doliczony podczas przyjmowania płatności kartą. Zacznijmy najpierw od napiwku dodawanego do płatności kartą. W tej sytuacji pieniądze trafiają na konto lokalu. Napiwek taki obowiązkowo trzeba uznać jako przychód ze stosunku pracy.

CZYTAJ TAKŻE: Wykroczenia przeciwko prawom pracownika. Nowe kary dla pracodawców

Przedsiębiorca rozlicza zaliczkę na podatek od napiwku. Mało tego. Trzeba też będzie od tej kwoty rozliczyć składki ZUS. Dlaczego? Bo przecież traktowany jest jako przychód ze stosunku pracy. Są to więc pieniądze rozliczane na równi z „normalnym wynagrodzeniem”. ZUSu od napiwków nie odprowadzamy jeśli zatrudniony jest studentem do 26 roku życia. Ta zasada obowiązuje zarówno w przypadku przypisywania imiennie napiwków do konkretnego pracownika, jak i sytuacji, gdy są one sumowane i rozdzielane w odpowiedniej proporcji między pracowników.

Napiwek w gotówce a podatek

Trochę inaczej wygląda rozliczenie napiwku jeśli trafia on bezpośrednio do kelnera w gotówce. W takiej sytuacji napiwek traktuje się jako przychód z innych źródeł. Wtedy to pracowni (kelner, kucharz) musi sam rozliczyć podatek od takiego napiwku. Z perspektywy pracownika napiwek przekazany bezpośrednio jest o tyle korzystniejszy, że nie jest obciążony składkami ZUS. Oznacza to, że przy tej samej kwocie napiwku, pracownikowi „w kieszeni” zostaje więcej.

Zwolnienie z podatku od napiwku

Podatku od napiwku nie zapłacimy jeśli będzie on przekazany osobie do 26 roku życia, która zarabia już na podstawie umowy o pracę lub zlecenia i to nie więcej niż 85528 zł rocznie.

Zmiany w kodeksie pracy od sierpnia 2022. Znajdziemy w nich nowe wykroczenia przeciwko prawom pracownika. Przedsiębiorcy dostaną nowe obowiązki. Efekt? Inspekcja pracy będzie miała więcej możliwości karania pracodawców.

Zmiany w kodeksie pracy

Zmiany w kodeksie pracy to skutek dopasowania przepisów do dyrektyw unijnych. Nowe przepisy dają więcej praw pracownikom, a na pracodawców nakładają znacznie więcej obowiązków.

Warunki pracy mają być bardziej przejrzyste, a zatrudnienie bardziej przewidywalne. Poza tym prawo ma zrównywać szanse kobiet i mężczyzn na rynku pracy. Przepisy mają ułatwiać pracownikom-rodzicom godzenie życia zawodowego i prywatnego. Unijne dyrektywy nakazują wprowadzenie sankcji dla pracodawców, jeśli ci nie będą przestrzegali nowych ustaleń. Co za tym idzie, kodeks pracy wprowadza nowe wykroczenia pracodawców.

Zmiany w kodeksie pracy – lista wykroczeń

Pracodawca będzie musiał w ciągu 7 dni od dopuszczenia pracownika do pracy, przekazać mu informację o warunkach zatrudnienia i zmianie warunków zatrudnienia. Jeśli tego nie zrobi, popełnia wykroczenie.

Pracownik, który jest zatrudniony przynajmniej 6 miesięcy będzie mógł poprosić o zmianę rodzaju umowy (np. na umowę na czas nieokreślony). Prośba taka będzie musiała być skierowana na piśmie, a pracodawca musi na taki wniosek odpowiedzieć. Jeśli nie odpowie pisemnie, popełnia wykroczenie.

Elastyczny wymiar czasu pracy

Pracownik-rodzic, który ma dziecko w wieku do 8 lat, będzie mógł skorzystać z elastycznej organizacji czasu pracy. I tak pracownik będzie mógł skorzystać z 2 dni albo 16 godzin zwolnienia od pracy w przypadku wystąpienia siły wyższe albo pilnej sprawy rodzinnej, spowodowanej chorobą lub wypadkiem. Pracodawca będzie musiał przestrzegać tych uprawnień pracownika.

>>>Praca zdalna. Szef będzie mógł skontrolować pracownika w domu

>>> Pracownicy odchodzą z firmy. Nie chcą pensji minimalnej!

Urlop opiekuńczy to kolejny dodatkowy przywilej pracownika. Zmiany w kodeksie pracy wskazują, że pracownik uzyska prawo do maksymalnie 5 dni dodatkowego urlopu na sprawowanie osobistej opieki nad członkiem rodziny. Pracownik będzie musiał jednak prośbę o taki urlop złożyć na piśmie, najpóźniej w ciągu 3 dni przed rozpoczęciem takiego urlopu. Rodzice, którzy będą chcieli opiekować się dzieckiem do lat 8, składają wniosek o elastyczny wymiar pracy najpóźniej na 14 dni przed jego rozpoczęciem,

Nowy kodeks pracy wprowadza też:

Kary za nieprzestrzeganie praw pracownika

Za nieprzestrzeganie zapisów kodeksu pracy, pracodawca podlega karze. Grzywna za wykroczenia, przewidziana w przepisach wynosi od 1 tys. zł do 30 tys. zł.

Część płatników składek ZUS musi pamiętać o złożeniu informacji o danych, na podstawie których ZUS ustali składkę na ubezpieczenie wypadkowe. Kiedy trzeba złożyć informację ZUS IWA? Oto nasz poradnik.

Co to jest ZUS IWA

ZUS IWA to informacja, jaką część płatników składek musi złożyć do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Dokładnie rzecz biorąc, ten sześcioliterowy skrót oznacza sam formularz takiej informacji. Charakterystyczny biało-różowy dokument można pobrać z tej strony internetowej.

Dane, które na nim wpiszemy, są podstawą dla ZUS do ustalenia składki na ubezpieczenie wypadkowe.

CZYTAJ TAKŻE: Jak obliczyć składkę zdrowotną 2022?

Do kiedy muszę złożyć ZUS IWA

Osoby, które od lat prowadzą biznes, oraz ich księgowe doskonale znają ten termin. W przypadku osób, które niedawno rozpoczęły przygodę z własną firmą np. produkcyjną, zdarzają się przypadki przeoczenia deadline’u wyznaczonego przez ZUS. Pamiętajmy. Informację o danych do ustalenia składki na ubezpieczenie wypadkowe na formularzu ZUS IWA trzeba złożyć do 31 stycznia każdego roku.

Kto musi składać informację do ubezpieczenia wypadkowego?

Obowiązkiem składania informacji na formularzu ZUS IWA nie są objęci wszyscy płatnicy składek. Dotyczy to tych, którzy spełniają określone warunki. Wśród nich jest nieprzerwane zgłoszenie w ZUS jako płatnia przez cały poprzedni rok kalendarzowy oraz minimum jeden dzień w roku bieżącym.

Drugim warunkiem jest zgłoszenie do ubezpieczenia wypadkowego w ub.r. minimum dziesięciu pracowników. Po trzecie płatnik powinien być wpisany do rejestru REGON według stanu na ostatni dzień roku poprzedniego. W tym przypadku będzie do 31 grudnia 2021 roku.

Trzy ostatnie lata kalendarzowe ważne dla ZUS

Płatnik, który prześle informacje zawierające dane z trzech ostatnich lat kalendarzowych otrzyma od ZUS ustaloną stopę procentową składki na ubezpieczenie wypadkowe. Obecnie, mowa o danych za 2019, 2020 a także 2021 rok. Będzie obowiązywała od 1.04.2022 roku do 31.03.2023 roku. Pamiętajmy, że decyzja w tej sprawie nie trafi do nas listem poleconym. Trzeba jej szukać na Platformie Usług Elektronicznych w profilu informacyjnym płatnika.

W drugi dzień Bożego Narodzenia piłkarska Polska dostała informację z kategorii niespodziewanych i żenujących. Oto selekcjoner Biało-Czerwonych Paulo Sousa chce zmienić pracę, a umowę rozwiązać za porozumieniem stron. Dla prowadzących firmę taka sytuacja to nic nowego. Zdarza się, że odchodzi kluczowy pracownik.

Odchodzi kluczowy pracownik? Co robić?

Naobiecywał, narobił nadziei i w pewnym momencie mówi – „to ja podziękuję”. Skąd my to znamy? Sousa nie jest tutaj odkryciem roku.

Polak mądry po szkodzie. Nie lubicie tego powiedzenia? My też. Nie inaczej jest tym razem. Jeszcze niedawno „nadzieja reprezentacji Polski”, trener Paulo Sousa, szybko dla prasy przybrał określenie „bajeranta”, a dziennikarze natychmiast przypomnieli sobie o rzadko używanym rzeczowniku „rejterada”. Powiedział, że odchodzi. Chce zrobić to za porozumieniem stron, na co zapewne wściekły do czerwoności szef PZPN się nie zgodzi. Portugalczyk, jak setki tysięcy ludzi na polskim rynku pracy, chce zmienić miejsce zatrudnienia. Dostał lepszą propozycję w Rio de Janeiro. Ale nie o Sousie będzie ten artykuł, ale o casusie. Kluczowy pracownik odchodzi – taka sytuacja rzadko zdarza się w PZPN. W Polskich firmach coraz częściej.

Spójrzmy na to okiem szefa niedużej firmy w Polsce. Zatrudnia świetnego specjalistę, który na rozmowie kwalifikacyjnej robi piorunujące wrażenie. Rzuca pomysłami, ma plan, chce zmienić określony obszar firmy. Niech będzie to szef sprzedaży, który chwilę po zatrudnieniu wnosi nową jakość. Robi prezentację z prognozami, a rosnące słupki cieszą oczy i pobudzają wyobraźnie. I nagle ten sam „wielki specjalista” po kilku, może kilkunastu miesiącach dziękuje za współpracę. Chce rozwiązać umowę. Tłumaczy motywy, choć nie musi, bo wychodzą wcześniejsze – zbajerował, naobiecywał i odchodzi. Wypisz, wymaluj Paulo Sousa.

CZYTAJ TAKŻE: Biedronka daje podwyżki

Odchodzi kluczowy pracownik? Konieczna analiza umowy

Eksperci od HR nie raz w kategoriach anegdot opowiadają, jak ktoś zatrudnił dobrze opłacanego specjalistę na… okres próbny. Z marszu, bo taka jest procedura. Dostał auto służbowe, drogą komórkę, laptopa. Nagle na trzy dni przed końcem okresu próbnego okazuje się, że ten oto pracownik przygotowanej drugiej umowy nie podpisze. Motywy są różne. Zazwyczaj nie chodzi o wymuszenie podwyżki, ale rzeczywiście lepszą opcję w innej firmie. Czasem też w innej branży, więc zakaz konkurencji nie wchodzi w grę. Był, wziął pieniądze, nie zdążył zrobić niczego poza wrażeniem i sobie poszedł. Znacie to?

Cezary Kulesza, który zapowiedział przeanalizowanie dokładnie umowy z Portugalczykiem, prawdopodobnie szuka z prawnikami punktu zaczepienia, który pozwoli być może na wyciągnięcie odszkodowania od trenera, jakiejś umownej kary. Jego opór raczej nie wynika z chęci zatrzymania go w Polsce. Tak jak wielu szefów pewnie zna powiedzenie – „z niewolnika nie ma pracownika”. Porozumienia stron nie będzie. Ale sukcesu z tym człowiekiem na pokładzie również nie.

Dziś zostałem poinformowany przez Paulo Sousę, że chce rozwiązać za porozumieniem stron kontrakt z @pzpn_pl z powodu oferty z innego klubu. To skrajnie nieodpowiedzialne zachowanie, niezgodne z wcześniejszymi deklaracjami trenera. Dlatego stanowczo odmówiłem.

— Cezary Kulesza (@Czarek_Kulesza) December 26, 2021

Umowa z kluczowym pracownikiem

Prawnicy zaznaczają, że jeśli chcemy zatrudnić dobrze opłacanego specjalistę, który na rynku pracy może sobie świetnie poradzić, także w wielu innych miejscach musimy zachować się niestandardowo. Umowa na czas próbny nie jest tu rozwiązaniem, a jeśli sam pracownik, chce taką na początek, zastanówmy się, dlaczego przy niej się upiera. A może chce zachować się jak Sousa. Może chce mieć w zasięgu wzroku wyjście ewakuacyjne i po prostu – zrejterować za trzy miesiące. Może nasza firma jest dla niego „opłacalnym” buforem bezpieczeństwa?

Są firmy, które standardowo, po wymagającej i kosztownej rekrutacji ustalają okres wypowiedzenia na pół roku. Fakt, działa to jak miecz obosieczny, ale działa! Jeśli ktoś nie chce takiej umowy podpisać, a ma być odpowiedzialny za wdrażanie wieloletniej strategii, pewnie nie zakłada, że jednak będzie ją wdrażał… Zrobi wrażenie i ucieknie. Tuż przed kluczowymi barażami.

Pracodawcy muszą sięgnąć głębiej do kieszeni, w przeciwnym razie mogą zostać bez rąk do pracy! Rotacja na rynku zatrudnienia nabrała takiego tempa, że, powiedzmy, dwustuzłotowe podwyżki nie są w stanie utrzymać pracowników w firmie. Pracodawcy znaleźli się pod ścianą?

Co się dzieje z rynkiem pracy?

Jeszcze niedawno głośno mówiło się o tym, że rynek pracownika w dobie pandemii to mrzonka. Że pracodawcy na długo odetchną od presji płacowej i każdy będzie bał się o to, by pracę utrzymać, nawet za mniej pieniędzy.

Niewidzialna ręka rynku, niczym maszyna losująca w totolotku namieszała, zanim nastąpiło zdjęcie blokady pod hasłem „pandemia”. Jak donosi GUS, w czerwcu przeciętna pensja wyniosła 5802,42 zł brutto, co oznacza, że równie przeciętny Kowalski, w ciągu roku ucieszył się z podwyżki w granicach 516 zł. Przeliczając to na ułamki, to niemal 1/10 jego wynagrodzenia!

„Widać, że płace nadrabiają okres pandemii, kiedy to - z uwagi na niepewność na rynku pracy - wzrost wynagrodzeń znacznie zwolnił. Rok wcześniej dynamika wynosiła zaledwie 3,2%” - pisze na stronie Konfederacji Lewiatan Monika Fedorczuk, ekspertka ds. rynku pracy.

Ryzyko zwolnienia się pracownika bez podwyżki

Z drugiej strony jak wynika z badań ARC Rynek i Opinia, tylko 7% Polaków deklaruje, że pójdzie do szefa z prośbą o podwyżkę. Mało prawda? Owszem, ale ten wynik wcale nie bierze swojego źródła w strachu przed pandemicznymi zwolnieniami. Po prostu 93% pracowników albo podwyżkę dostało, albo doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że nawet jeśli jej nie dostanie, to zwyczajnie w świecie zmieni pracodawcę. I weź tu się pracodawco domyśl! Albo inaczej, przelicz dobrze raz jeszcze swój fundusz płac.

Płaca minimalna 2022

Ten sam klimat dało się odczuć na posiedzeniu Rady Dialogu Społecznego, która reprezentuje stroną rządową, pracodawców i związkowców.

Rząd powiedział: możemy podnieść płacę minimalną o 200 złotych do poziomu 3.000 zł. Pracodawcy, którzy zwykle w takich sytuacjach są bardzo ostrożni, niemal od razu powiedzieli „zgoda!”. Z kolei reprezentujący pracowników związkowcy, z niezadowoleniem przyjęli taką propozycję i nie zgodzili się na taki obrót spraw. To oznacza, że posiedzenie rady zakończyło się fiaskiem, a pod kwotą 3.000 złotych, strony nie przybiły stempla z napisem „zgoda”. Rząd najpewniej (choć nie damy sobie za to uciąć ręki, bo to polityka) przyjmie wyjściową stawkę 3 tysięcy złotych. Mniej niż zaproponował, nie może. Takie jest prawo.

Podwyżki a inflacja

Argumenty, w jakie uzbrojeni są związkowcy, ale też Twoi pracownicy drogi pracodawco, są bardzo mocne. Tylko w czerwcu odczyt inflacji sięgnął 4,4%. Drożyzna jest wszędzie. Ponadto, jeśli prowadzisz biznes np. w branży budowlanej, Twoi pracownicy widzą co dzieje się z cenami usług i… liczą na odzwierciedlenie takiego stanu rzeczy w wynagrodzeniu. Jeśli go nie będzie… no cóż. Licz się z problemami.

Walka o ręce do pracy

Zdaje się, że na froncie walk o ręce do pracy, pracodawcy nie grają do jednej bramki. Na rynku pracy pojawia się silny element konkurencji. Jak napisała wspomniana wcześniej Monika Fedorczuk z Lewiatana „Prawie 10 proc. wzrost pensji to efekt także niewystarczającej podaży pracowników. Z uwagi na starzenie się społeczeństwa liczba osób w wieku produkcyjnym kurczy się, a zasilenie tej grupy przez pracowników cudzoziemskich jest niewystarczające w porównaniu do potrzeb zgłaszanych przez przedsiębiorców. Wzrost płac jest czynnikiem zwiększającym rotacje pracowników - dla wielu z nich wyższa płaca jest istotnym elementem dla którego warto podjąć starania związane ze zmianą pracy”.

Co to może oznaczać w praktyce? Nie mniej i nie więcej niż to, że jeśli sam z siebie nie zadbasz o pracowników, z dużym prawdopodobieństwem „uwolnią się” na rynku pracy, a nowego zajęcia długo szukać nie będą.

 

Co z pensjami jeśli pandemia wróci?

Jesteśmy świadkami wojny nerwów. Niczym na giełdzie walczą byki z niedźwiedziami, tak zdaje się, że na rynku pracy trwa starcie optymistów z pesymistami. Ci pierwsi zakładają, że gorzej nie będzie – ci drudzy czekają na czwartą falę. Jeśli nadejdzie i uderzy z siłą porównywalną do trzeciej, scenariusz znów zostanie przełamany przez nagły zwrot akcji. Wyścig na wynagrodzenia z pewnością zostanie zahamowany.

 

Jeśli szukasz pracownika świeżo po studiach, lepszego momentu na jego zatrudnienie nie będzie. Do wyboru, po raz pierwszy masz absolwentów z dwóch roczników!

Pandemia sprawiła, że w ubiegłym roku, w realiach pracy zdalnej wiele firm niechętnie zatrudniało osoby bez zawodowego doświadczenia. Wielu zdolnych, młodych ludzi, na pierwszą poważną pracę w zawodzie cały czas czeka... 

Pierwsza praca w pandemii

Mimo stosunkowo dobrej sytuacji na rynku pracy jedna grupa zawodowa przeżywała pierwsze rozgoryczenie w życiu. W 2020 roku niewiele firm decydowało się na zatrudnienie absolwentów. W realiach pracy zdalnej trudno bowiem zaufać komuś na tyle, by pozwolić mu „wejść” w firmę i zadania w trybie zdalnym lub częściowo zdalnym.

Onboarding na odległość? To przecież zadanie tyleż karkołomne co niewykonalne! Mentoring? Wprowadzenie w filozofię działania firmy? Poznanie stylu pracy? Jak? Przez Skypa? - Tego się zrobić nie da!

Ryzyko zatrudnieniem absolwenta

Wielu pracodawców w pandemii musiało przestawić się na inne tory – ratowania dotychczasowego stanu zatrudnienia. Części z nich ta sztuka się zupełnie nie udała. Spadające obroty, kłopoty z kontrahentami, zatory płatnicze i koszty obostrzeń mocno weryfikowały plany na najbliższą przyszłość. Rekrutacje wypadały z kalendarza i były odkładane na później, a napływające i nikomu niepotrzebne w tej sytuacji CV musiały być kasowane ze skrzynek HR-owców. Bo RODO.

Absolwenci mniej wymagający

22-letnia Marta zrobiła licencjata z grafiki komputerowej na studiach stacjonarnych. Dyplom z wyróżnieniem na dobrej uczelni w Krakowie. Ze względu na sytuację rodzinną, magistra chciała robić już zaocznie. Na przeszło 25 CV rozesłanych do firm odpowiedź dostała tylko z trzech zakładów. Wszystkie brzmiały  podobnie „Z uwagi na sytuację epidemiczną, rekrutacji obecnie nie prowadzimy”. Pracę podjęła poniżej swoich kompetencji. Pracuje na kasie licząc, cały czas aktywnie poszukując pracy. „Zweryfikowałam swoje oczekiwania co do warunków zatrudnienia, chcę pracować w zawodzie. To wszystko” – mówi w rozmowie z Magazynem Firma.

Jak wynika z analiz ekonomistów oraz ekspertów rynku pracy, w tym roku Pani Marta ma większe szanse na znalezienie pracy w swoim zawodzie. Jest lepiej niż w 2020 roku, bez dwóch zdań. Rynek zatrudnienia wraca do normalności, choć w niektórych firmach, szczególnie tych, które mocno odczuły skutki pandemii, niepewność jest jeszcze duża.

Sytuacja absolwentów na rynku pracy

Jak zauważa w swoim komentarzu Konfederacja Lewiatan, sytuacja absolwentów na rynku pracy się poprawia. „Obecnie, z uwagi na niedobór pracowników, sytuacja na rynku pracy zaczyna przypominać tą sprzed pandemii. Z tego względu tegoroczni absolwenci mają spore szanse na znalezienie pierwszej pracy, a osoby, które podjęły zatrudnienie poniżej własnych oczekiwań - na zmianę pracodawcy, o ile na rynku pracy jest zapotrzebowanie na posiadane przez nich kwalifikacje” – ocenia w swoim komentarzu ekspertka rynku pracy Konfederacji Lewiatan Monika Fedorczuk.

Legendarne wręcz oczekiwania absolwentów co do pierwszej pracy mocno zostały zweryfikowane. Pandemia, szczególnie w przypadku ubiegłorocznych absolwentów, mocno zmieniła ich podejście, stając się pierwszą lekcją pokory na rynku pracy. Lepszego momentu na znalezienie najlepszych absolwentów, na korzystnych warunkach nie będzie.

 

Apteczka pierwszej pomocy powinna być w każdej firmie. Czy jest obowiązkowa?

Choć słowo „apteczka” nie pojawia się w kodeksie pracy, z przepisów jasno wynika, że pracodawca musi zapewnić środki do udzielania pierwszej pomocy. Co musi zawierać? Tego przepisy nie precyzują. Na szczęście warto bazować na radach doświadczonych BHP-owców oraz lekarzy medycyny pracy. Ale o tym za chwilę.

Apteczka w zakładzie pracy

Poduszka powietrzna, polisa NNW, linka asekuracyjna, hamulec bezpieczeństwa w pociągu, maska tlenowa w samolocie, szybka do stłuczenia przed naciśnięciem przycisku alarmu ppoż. – są takie rzeczy, które dobrze, że są, ale nigdy nie chcielibyśmy z nich musieć korzystać. Do tego katalogu z pewnością wpisuje się także apteczka pierwszej pomocy, której obowiązek zakupu i skompletowania wynika wprost z kodeksu pracy, choć jej nazwy w kodeksie nie znajdziemy. Niemniej, to inwestycja, która w wielu potencjalnych sytuacjach może uratować zdrowie, a nawet życie.

Apteczka w Kodeksie pracy

W artykule 2091  §1 Kodeksu pracy czytamy:

„Pracodawca obowiązany jest zapewnić środki niezbędne do udzielania pierwszej pomocy w nagłych wypadkach, zwalczania pożarów i ewakuacji pracowników”.

Tyle i... aż tyle. To zdanie to dość szeroka dyspozycja dla pracodawców. Nie znajdziemy ani tutaj, ani w żadnych rozporządzeniach szczegółów co do wyposażenia apteczki, czy „gęstości” rozlokowania apteczek w zakładzie pracy. Ustawodawca odwołuje się do zdrowego rozsądku pracodawców, oraz wyznaczonych przez nich osób zajmujących się kwestiami bezpieczeństwa i higieny pracy. I może i dobrze. Aż trudno wyobrazić sobie tak szczegółowe regulacje, które wskazywałyby liczbę apteczek na 1000 m kw., a są takie kraje, które w tej kwestii brną mocno w szczegóły.

Wyposażenie apteczki w firmie

Wyposażenie apteczki w zakładzie pracy bez problemu skompletuje nie tylko doświadczony specjalista ds. BHP. Pamiętajmy jednak, że w tej materii jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Nie ma nigdzie oficjalnego wykazu elementów wyposażenia takiego miejsca. W rozporządzeniu ds. BHP czytamy jedynie, że jej skład trzeba ustalić z lekarzem medycyny pracy. Choć umówmy się, nie zawsze te kwestie odbywają się w aż tak formalny sposób.

Przyjmuje się, że apteczka pierwszej pomocy w firmie powinna zawierać

Niektórzy twierdzą, że w apteczce powinny pojawić się także popularne środku przeciwbólowe. Lepiej jednak nie stawiać na jeden rodzaj, z uwagi na możliwe alergie lekowe pracowników.

Specyfika zakładu pracy a wyposażenie apteczki

Inne będzie wyposażenie firmowej apteczki w biurze podatkowym, a inne w zakładzie energetycznym lub hucie. Dlatego kompletując apteczkę, należy wziąć pod uwagę specyfikę oraz charakter miejsca pracy. Warto więc wziąć pod uwagę takie dodatkowe elementy jak np. opatrunki z hydrożelem, czy koc ratunkowy termiczny.

Pierwsza pomoc w wypadku przy pracy

Jednym z obowiązków wynikających z przepisów BHP jest to, że w zestawie powinna znaleźć się instrukcja udzielania pierwszej pomocy. Powiedzmy szczerze. To trochę przerażające – wyobraźcie sobie, że jeden pracownik leży z podejrzeniem zawału, lub padł porażony prądem, a drugi czyta właśnie instrukcję „obsługi” zestawu pierwszej pomocy. Umówmy się, szkolenie z pierwszej pomocy to podstawa w każdym zakładzie pracy i na serio warto podejść do tego obowiązku na poważnie.

Liczba apteczek pierwszej pomocy w firmie

W naszym zadaniu z niewiadomymi natrafiamy właśnie na kolejny „x”. Prawo, jak wspomnieliśmy, nie wskazuje, ile apteczek musi znajdować się na terenie firmy. Ustawodawca odwołuje się do zdrowego rozsądku osób odpowiedzialnych za zdrowie i bezpieczeństwo pracowników firmy.

Dobrze jest tak zaplanować rozmieszczenie apteczek, by znajdowały się one, jeśli nie w zasięgu wzroku, to w „niedużej” odległości każdego stanowiska pracy. W przypadku małych biurowców wystarczy czasem jedna apteczka na całe piętro, w przypadku hal produkcyjnych, niezbędny jest zakup i wyposażenie kilku, a czasem kilkunastu apteczek. Mogą mieć one formę szafki, ale często stosuje się także inne, jak np. skrzynki, czy szuflady pierwszej pomocy. Najważniejsze, by były odpowiednio oznakowane, a każdy pracownik doskonale znał ich lokalizację.

 

Pracownicy z Ukrainy – Polscy przedsiębiorcy są gotowi płacić im więcej niż Polakom

Pracownicy z Ukrainy pracują w więcej, niż w co czwartej firmie w Polsce – informuje Personnel Service. Jak wynika z najnowszego raportu, co trzeci przedsiębiorca deklaruje, że gościom zza wschodniej granicy jest w stanie płacić więcej niż… polskim pracownikom.

Pandemia a pracownicy z Ukrainy

Jak zauważa Personnel Service najtrudniejsze pod tym względem były początki pandemii. Mowa o marcu i kwietniu 2020 roku, kiedy Straż Graniczna RP odnotowała w swoich statystykach przekroczenie wschodniej granicy przez 250 tys. osób.

Niebezpieczny dla wielu branż odpływ rąk do pracy został dość szybko zahamowany m.in. dzięki specjalnym zapisom, jakie znalazły się w tarczy antykryzysowej. Chodziło o przedłużenie wizy cudzoziemców przez cały okres stanu epidemii oraz 30 dni po jego zakończeniu.

Ten zapis oraz działania samych pracodawców sprawiły, że udało się nie tylko zachęcić wielu Ukraińców do pozostania nad Wisłą, ale także ściągnąć nowych, którzy mimo pandemii decydowali się na pracę w Polsce. Widać to w statystykach. Już w kwietniu 2021 roku padł rekord liczby ubezpieczonych cudzoziemców.

Ukraińcy w polskich firmach

Według danych opublikowanych przez ZUS w maju, Ukraińcy stanowią aż ¾ wszystkich ubezpieczonych obcokrajowców pracujących w Polsce. Na koniec kwietnia było ich 585 tys. czyli mniej więcej tyle ile wynosi liczba mieszkańców Poznania wraz z pobliskimi miejscowościami (!).

Tylko w kwietniu 2021 roku liczba nowozarejestrowanych pracowników znad rzeki Dniepr wzrosła o 10,3 tys. - co można porównać ze średniej wielkości miastem powiatowym.

Zatrudnienie Ukraińca w małej firmie

Te liczby mają odbicie również w danych zaprezentowanych przez Personnel Service. W więcej niż w co czwartej polskiej firmie, a dokładnie w 28% z nich pracują Ukraińcy. Pod tym względem dominują duże firmy, zatrudniające przynajmniej 250 osób. 45% takich podmiotów już deklaruje obecność Ukraińców w zespole.

Na tym polu największe firmy konkurują ze średnimi. Około 1/3 z nich mówi o pracownikach z Ukrainy w załodze. Im mniejsza firma, tym mniejszy, średni odsetek gości zza Bugu. W przypadku małych firm ten procent jest dużo mniejszy – około 25%. Niestety w przypadku małych firm produkcyjnych, czy usługowych element konkurencji z dużymi pracodawcami bywa najtrudniejszy, jeśli chodzi o pozyskanie pracowników ze Lwowa, Kijowa czy Zaporoża.

Firmy chcą dalej zatrudniać Ukraińców

Przytoczone wyżej dane za chwilę mogą okazać się już nieaktualne, wynika z badania Personnel Service. Co czwarta firma w Polsce chce zatrudnić kolejnych Ukraińców w perspektywie najbliższych 12 miesięcy.

Jakie firmy najbardziej potrzebują Ukraińców?

Firmy z sektora przemysłowego są miejscem, w którym najwięcej osób zza rzeki Bug może znaleźć pracę w najbliższych miesiącach. Drugie miejsce zajmuje handel, potem dopiero branża usługowa, w której co piąte przedsiębiorstwo deklaruje potrzebę dodatkowych rąk do pracy.

Wynagrodzenia pracowników z Ukrainy

I teraz rzecz, która dla wielu polskich pracowników może okazać się szokującą! Rośnie odsetek przedsiębiorców, którzy są skłonni płacić więcej na rękę osobie z Ukrainy niż Polakowi. Mówi o tym wprost już 1/3 pracodawców. Rok temu odsetek takich deklaracji wynosił 28 procent. Z czego to wynika?

Dlaczego Ukraińcy mogą zarabiać więcej niż Polacy?

Na to pytanie wyczerpująco odpowiada ekspert.

Krzysztof Inglot, prezes Personnel Service:

„Skłonność pracodawców do płacenia więcej jest pochodną deficytu kadrowego. Jak brakuje rąk do pracy, a można przyciągnąć kadrę z zagranicy, to argument finansowy jest najskuteczniejszy. Okazuje się też, że Polacy tracący pracę w pandemii nadal niechętnie szukali zatrudnienia w tych sektorach i na tych stanowiskach, które standardowo zajmują Ukraińcy. Stąd pracodawcy nadal musieli sięgać za granicę po pracowników”

 

 

W tej chwili praca zdalna to codzienność 8 milionów Polaków. Większość z nich twierdzi, że dzięki home office są bardziej wydajni.

Praca zdalna nie dla każdego

To czy u danego pracodawcy funkcjonuje praca zdalna zależy między innymi od specyfiki wykonywanego zawodu. Nie wszystkie obowiązki służbowe da się wykonywać zza komputera. Kosmetyczka, czy lekarz w szpitalu muszą stawiać się osobiście do pracy.

Ale jest wiele profesji, które spokojnie można wykonywać zza monitora. Jak pokazują badania „Finansowy Barometr ING” aż 55 procent pytanych uważa, że spokojnie mogłaby pracować z domu, gdyby zaszła taka potrzeba. Z zastrzeżeniem, że nie byłoby to żadnym zagrożeniem dla wykonywanych przez nich obowiązków służbowych.

CZYTAJ TAKŻE: Praca zdalna: Oszczędność czasu kontra podwyższony poziom stresu

Z badania wynika, że blisko 8 milionów pracowników w Polsce miało kontakt ze zdalnym wykonywaniem zadań służbowych. Ale nie było to w pełnym wymiarze czasu pracy. W większości przypadków było to system dzielony tzw. praca hybrydowa. Home office na 100 procent wykonuje 2 miliony osób.

Realia pracy po pandemii

Przeglądając aktualne ogłoszenia o pracę można zauważyć nowy trend. Firmy oferują pracę zdalną z zastrzeżeniem, że po pandemii będą wprowadzali tryb dzielony. Z przewagą dla obecności w biurze.

Pracodawcy, którzy zostali zmuszeni przez pandemiczne realia do ograniczenia bezpośrednich kontaktów w zespołach nie ukrywają, że home office nie jest ich spełnieniem marzeń. Od początku większość z nich miała obawy. Między innymi co do możliwości kontroli swoich podwładnych.

Praca zdalna jest nieefektywna. Oto twarde dowody

Mniej sceptyczni są pracownicy, którzy nie ukrywają, że ta forma zatrudnienia przypadła im do serca. Chociaż są świadomi niechęci zwierzchników. Tylko co piąty uważa, że po pandemii praca zdalna będzie dominować.

Home office w zgodzie z work-life balance

Zastanawiasz się dlaczego Polakom tak spodobało się pracowanie w zdalnym trybie? Przede wszystkim pozwalam im to na zaoszczędzenie sporej ilości czasu, którą zamiast na dojazd i powrót mogą poświęcić na: sport czy aktywności rodzinne. W dużych miastach to nawet 2 godziny dziennie. Jest to więc mocno odczuwany czas.

CZYTAJ TAKŻE: Dyscyplinarka za alkohol na pracy zdalnej możliwa i stosowana

Co ciekawe, ponad połowa ankietowanych (54 procent) twierdzi, że dzięki home office są bardziej wydajni. A 81 procent przyznaje się do posiadania domowego miejsca pracy.

Ale nie wszystko jest idealnie. Największym wyzwaniem dla pracowników zdalnych są telekonferencje. To najbardziej nielubiany element home office. Aż 62 procent ankietowanych przyznaje, że wolą kontakt osobisty.

Ta branża nie ma szczęścia. Jak nie rządowe zakazy i bankructwa to brak ludzi. Kucharze i kelnerzy po przebranżowieniu ani myślą wracać. Kiedy kłopoty gastronomii się skończą?

Pandemia pogrzebała gastronomię?

Bary i restauracje powinny tętnić życiem. Niestety od ponad roku rzeczywistość lokali i ich właścicieli wygląda całkiem inaczej. Co gorsza wiele wskazuje na to, że kłopoty gastronomii dopiero się zaczynają. Mimo, że jest to jedna z branż najsilniej poszkodowanych przez szalejąca pandemię.

Lokale zostały zamknięte, następnie wprowadzono tylko możliwość sprzedaży na wynos. To rozwiązanie podobnie jak zeszłoroczna wakacyjna odwilż, to za mało by prowadzone biznesy były opłacalne. Gastro przedsiębiorcy albo zamykali prowadzone lokale albo zwalniali dotychczasowych pracowników. Nie było innego wyjścia skoro nie byli w stanie utrzymać biznesu. Wszyscy mieli nadzieję, że gdy rząd zdejmie obostrzenia i zezwoli na „normalne” działanie będzie lepiej. Nic na to nie wskazuje. Co z tego, że restauracje będą otwarte skoro nie będzie komu w nich pracować.

CZYTAJ TAKŻE: Długi w gastronomii rosną, ale nowe lokale wciąż powstają

Jak informuje serwis horecanet.pl w samym 2020 roku, czyli przez 9 miesięcy trwania pandemii w tej branży około 200 tysięcy osób straciło zatrudnienie lub zmieniło jego formę. Ci którzy odeszli posłuchali rad na temat przebranżowienia i teraz nie chcą wracać do niepewnego biznesu. Tym bardziej, że przyszłość stoi pod wielkim znakiem zapytania.

Kłopoty gastronomii. Powtórka z rozrywki

Historia kołem się toczy, czyli to już było. Zbliżają się ciepłe tygodnie, 15 maja ruszają ogródki restauracyjne. Bardzo prawdopodobne jest, że pod koniec miesiąca będzie można przyjmować gości w lokalach. To bardzo dobry znak, ale wszyscy w tym także byli pracownicy gastronomii zastanawiają się co będzie dalej.

W ubiegłym roku branża działała z zachowaniem reżimu sanitarnego od maja do października. Rozprężenie trwało 5 miesięcy. To zdecydowanie za krótko, by mieć za co żyć przez kolejne 7, zdaje sobie z tego sprawę każda osoba związana z gastronomią. A przecież każdy potrzebuje środków do życia.

CZYTAJ TAKŻE: Bon gastronomiczny uratuje restauracje? Raczej nie

Co prawda, w związku z akcją szczepień sytuacja w kraju powoli się zmienia, ale tego co będzie jesienią nikt nie wie. Co chwilę słyszymy o nowych odmianach koronawirusa, nie ma się co dziwić, że byli pracownicy gastronomii wybierają stabilizację, jaką dają im obecne stanowiska. Obawa o finanse powoduje unikanie ryzyka. A tym właśnie byłby powrót do świata gastro.

Brak rąk do pracy

Branżowe fora, tak jak serwisy z ofertami pracy pękają w szwach od ogłoszeń. Stare i nowe miejscówki szukają ludzi. Sprzyjające zapowiedzi rządu i zbliżający się wielkimi krokami sezon letni spowodowały ogromny ruch. Jak informuje serwis money.pl w sieci ogłoszeń są tysiące.

Tymczasem wykwalifikowanej kadry kucharzy i kelnerów jest na rynku mało. Co oznacza, że walka o najlepszych będzie toczyła się na polu finansowym. Skutkiem czego ceny w restauracjach i barach mogą wzrosnąć.

CZYTAJ TAKŻE: Umorzenie subwencji z tarczy 1.0 tylko na wniosek

To z kolei nie najlepsza informacja dla klientów, którzy wyczekują kiedy będą mogli spotkać się wieczorem w gronie znajomych przy dobrym posiłku. Zbyt wysokie ceny odstraszą ludzi.

Nie tylko gastronomia boryka się z problemem braku osób chętnych do pracy. Podobna sytuacja będzie w każdej branży, która z powodu restrykcji redukowała zespoły np. hotelarstwie.

Magazyn Firma

Magazyn Firma to serwis dla przedsiębiorców sektora MŚP. Prosto, konkretnie i praktycznie pokazujemy to, co ciekawe w zarabianiu pieniędzy.

Odwiedź nas na:

Magazyn Firma 2022. All Rights Reserved.
magnifier